
Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa.
Człowiek to kłębowisko pragnień. Czasem sprzecznych, czasem nieodkrytych. Czlowiek wciąż pragnie, na coś czeka, ciągle chce bardziej. Jest jednak pragnienie najgłębsze, najczęsciej nieuświadomione. „Ciebie, mój Boże pragnie moja dusza”. I kiedy patrzymy na Bibilę to nie znajdziemy tam kurtuazji, grzecznościowych uśmiechów i letnich postaw. Jest tam tęskonota i pragnienie. Pragnienie człowieka by być jedno z Bogiem. I pragnienie Boga, by być jedno z człowiekiem. Jakby Bóg śpiewał dzisiejszy psalm. „Ciebie, mój człowiecze pragnę”. Aż wreszcie nadeszła pełnia czasów. Pragnienie Boga i człowieka spełniły się w Chrystusie. „Późno Cię umiłowałem, Piękności dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się błąkałem po bezdrożach i tam Ciebie szukałem, biegnąc bezładnie ku rzeczom pięknym, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie – rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałaś, rzuciłaś wezwanie, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. Rozlałaś woń, odetchnąłem nią – i oto dyszę pragnieniem ku Tobie. Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim”. Tyle Augustyn. Ponnieważ nawet grzech człowieka jest złą realizacją pragnienia Boga…
I jeszcze to pytanie. Za kogo Mie uważasz? Kim dla ciebie jestem? Kim On jest? Może Kimś kogo się spodziewamy. Jak Żydzi, którzy nie rozpoznali czasu swojego nawiedzenia i stracili szanse na spotkanie pragnień. A Bóg zawsze przychodzi inaczej. W lekkim powiewie, w natchnieniu serca, na krzyżu, w bracie, żonie. Tak Bóg przychodzi. On wiecznie nie rozpoznany, tak zaskakujący ludzką logikę. Łatwo nam ludziom wpaść w pułapkę formuły, faryzejskiej sztywności. Stąd rodzą się pięcdziesiecioletni chłopcy spowiadający się jak przy pierwszej komunii. Te same grzechy, ta sama formuła. Poprawna, bezpieczna religijność. Trzy razy to, pięć razy tamto, więcej nie pamiętam, paciorek, kościółek. I życie dziwnie nadal się nie zmienia. A kochasz Boga? Może od lat przechodzisz obok Niego obojętnie, a jednocześnie czegoś pragniesz i nie rozumiesz siebie. Tak się odzywa twoja dusza, która Boga pragnie jak zeschnięta ziemia. „Opuścili Mnie, źródło wody żywej, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody”; wciąż aktualna skarga ustami Jeremiasza. I na koniec jeszcze raz mistrz odkrytego pragnienie duszy, Augustyn. „Stworzyłeś nas jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”.