Milczenie, kiedy potrzebne jest świadectwo. Znów wracam do tej kwestii. Znów sakramenty są udzielane niewierzącym. Ktoś zarzuci mi, że nie mam prawa oceniać wiary innych. Prawda. Jednak po owocach poznaje się drzewo. Jak wiarę mogą przekazać rodzice, którzy ostatni raz w kościele byli na swoim ślubie? O jakiej wierze jest tu mowa? Wiem, że życie bywa skomplikowane. Czy jednak naszego życia nie kształtują nasze wybory? Czy to nie my sami komplikujemy sobie życie? Jak można przekazać coś, czego się samemu nie posiada? Można zapytać cóż winne jest dziecko? Nic. A cóż winne jest dziecko mamy, która w stanie błogosławionym (słowo ciąża ma jednak wymiar negatywny) nadużywa alkoholu czy nikotyny i rodzi się niepełnosprawne? Także nic. A jednak ponosi ono konsekwencje wyborów swoich rodziców. Nie inaczej jest w życiu duchowym. A jeśli to dziecko umrze? Starożytni chrześcijanie, chociaż żyli w stałym zagrożeniu życia nie spieszyli się z chrztem dzieci, praktykując ponadto długi okres katechumenatu. Warto sobie przemyśleć tę postawę. Wiem, że wrzucam kamyczek do własnego kapłańskiego ogródka. Dokąd jednak liczy się przede wszystkim ilość, a nie jakość skutkiem tego będzie coraz wyższa średnia wieku w kościołach, ponieważ niewierzące dzieci niewierzących rodziców nie będą odwiedzały tego budynku chyba, że będzie potrzebny jakiś papierek do chrztu czy ślubu. Skutkiem tego będzie też traktowanie religii jako przerwy na kanapkę. Z całą konsekwencją używam tu słowa religia, a nie katecheza, gdyż to ostatnie sformułowanie dotyczy ludzi wierzących. A co z bierzmowaniem będącym często uroczystym pożegnaniem z Kościołem z błogosławieństwem biskupa? Wszystko ma piękną formę. Śluby, chrzty, pierwsze komunie tylko jakby wiary brakowało. Wiem, że to też często wina nas księży, naszej formy prowadzenia duszpasterstwa. Jednakże to dość niebezpieczna pokusa. Pokusa pewnej wygody. Klient jest załatwiony szybko i jest zadowolony. Świadectwo moralności wystawione, dziecko ochrzczone. Statystyka poszła w górę, biskup się cieszy. Kiedy odbywa się wizytacja nagle powstają grupy parafialne i wszystkie dzieci spontanicznie bardzo dziękują z kartki podsuniętej przez zapobiegliwą siostrę. Może potrzebna jest jakaś forma ewangelizacji naszych diecezji zamiast kolejnego listu episkopatu, przy odczytaniu którego większość parafian zaśnie snem sprawiedliwego? Wszak każdy, a szczególnie kapłan ma obowiązek głoszenia przede wszytkim Chrystusa, który narodził się, umarł i zmartwychwstał z miłości i dla naszego zbawienia. Kwestie in vitro, aborcji czy homoseksualizmu są naprawdę trzeciorzędne w stosunku do tego. Może potrzeba jednej linii wśród biskupów, by Kościół dziwnie się nie dzielił na toruński i krakowski i by z dokumentów wydawanych przez Episkopat tajemniczo nie znikały zapisy o odpowiedzialności moralnej polityków? Pewnie uogólniam, może się mylę. Wiara jednak ma swój wymiar praktyczny, także i społeczny. Śmiesznie brzmiało wezwanie episkopatu, w którym biskupi nawoływali do tego, aby katolicy głosowali na tych kandydatów, których poglądy są zgodne z nauczniem Kościoła. To tak jakby polskich kibiców nawoływać do tego, żeby kibicowali biało-czerwonym, jak powiedział jeden znany homileta. Czy jednak nie powstaje lub już nie powstała dość duża odległość między pasterzami a owcami? Swoją drogą nie jest to dziwne skoro na biskupów zasadniczo wybierani są pracownicy kurii czy rektorzy seminariów, którzy mają conajmniej mgliste pojęcie o pracy duszpasterskiej na „pierwszej linii”. Dlatego bardzo proszę wszystkich, którzy będą czytać ten tekst módlcie się za Waszych proboszczów i ich wikariuszy. Módlcie się za Waszych biskupów diecezjalnych i ich sufraganów. A jeśli omodlicie nas, zwracajcie nam uwagę. W czetry oczy, jeśli to nie pomoże weźcie kogoś ze sobą. Jeśli i to nie pomoże udajcie się do biskupa. Przede wszystkim jednak módlcie się za nas, byśmy mieli odwagę odrzucić pokusę zgniłej łatwizny. Sami też nie zwlekajcie ze swoim nawróceniem. Czytajcie o wyznawanej przez siebie wierze. Czasem bardzo przykro usłyszeć w konfesjonale pytanie: „A gdzie znajdę tę Ewangelię ? tego Łukasza?” Jeszcze raz przepraszam jeśli ktoś poczuł się dotknięty tymi słowami. To tylko moje refleksje, może nie do końca słuszne. Warto jednak przemyśleć pewne sprawy, żeby nie milczeć w imię źle rozumianego status quo.
Na koniec pytam: Który duszpasterz do tego dopuścił? KLIKNIJ . Moda na „oryginalne” pomysły duszpasterskie chyba przychodzi z „oświeconego” zachodu KLIKNIJ
Odważne tezy ale uważam, że prawdziwe. Owszem modlitwa jest tu najważniejsza, wszyscy jesteśmy tylko i aż ludźmi i każdy nawet ksiądz i biskup mają prawo błądzić. Dlatego trzeba się za nich modlić.
Uważam też, że potrzebna jest katechizacja. Nie tylko dzieci ale przede wszystkim dorosłych. Jezus dzieci błogosławił a nauczał dorosłych.Religię w szkole traktuje się jak zwykły przedmiot. Może wrócić do nauczania religii w salkach katechetycznych.
Nie wiem. Wiem, że trzeba coś zrobić bo rosną nam analfabeci religijni. Wierzy ale nie wie w co( a raczej w Kogo), chrzci tylko dlatego, że robią tak inni itd.Uważam, że prawdziwy, praktykujący katolik sam powinien wiedzieć na kogo głosować i nie potrzebny mu do tego list biskupa.
Dlatego teraz potrzeba świadectwa, nie listów, wyuczonych formuł i tez. Świadectwa żywego, ognistego, prawdziwego. Świadectwa wiary.
Żeby Pan Bóg kiedy przyjdzie znalazł jeszcze ludzi, którzy w Niego wierzą.
Na prawdę, nie na pokaz.
Dziękuję za ten tekst,jest bardzo ważny.Nie mnie osądzać,ale coraz częściej spotykam się z podejściem do kapłaństwa jako do zawodu-nie jako do powołania tylko właśnie zawód.Mam okazję do obserwacji księży całkiem z bliska,bo pracuję w ich domu:}.Na pewno nie jest to pełny obraz,ale często działanie księży mocno odbiega od kazań przez nich głoszonych.Doświadczam tego na własnej osobie.Nie działa to dzięki Bogu na mnie gorsząco,ale daje do myslenia
Modlę sie za wszystkich Kapłanów i zastanawiam się czy to moje postrzeganie ich potknięć nie wynika z ewangelicznej belki i drzazgi 🙂 ?
Kiedy czytam blogi księży mam wrażenie jakiegoś "luzactwa" w ich podejściu do zasadniczych kwestii wiary, do samego sacrum. Księdza blog zwrócił jednak moją uwagę i pozytywnie mnie zaskoczył. Już od dawna chciałam zadać pytanie dlaczego tak wielu kapłanów z obojętnością lub nawet lekką nutką pogardy mówi lub pisze na temat dawnych form liturgicznych w Kościele, dlaczego jest tyle niechęci wobec przedsoborowej myśli teologicznej, łaciny jako języka Kościoła, nawet czasem wobec dawnej muzyki sakralnej, co się właściwie dzieje, czemu nikt nie widzi w tym nic złego? Nie widzi czy może nie chce widzieć? Na świecie pustoszeją kościoły, zdarzają się Msze odprawiane niedbale, prawie przestają różnić się od protestanckich (ekumenizm?!). Ile jeszcze dymu szatana musi przedostać się do Kościoła katolickiego, żeby zobaczył wewnętrzne samobójstwo, a co będzie dalej?
w czasach kryzysu w Kościele dobry Bóg zawsze powoływał świętych. Czekamy więc…