Gdy dopełnił się czas wzięcia Jezusa [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.
Stary spór. Gdzie należy oddawać cześć Bogu? Kto jest prawdziwie wierny? Każdy kto szedł z Galilei musiał tędy przejść. Bo Bóg musi przejść przez to, co pogańskie w duszy. I wiadome było jaki stosunek mają Samarytanie do Żydów. Ze wzajemnością zresztą. Czemu więc Mistrz wysłał posłańców? Naiwność? Raczej po to by wyszły na jaw zamysły serc apostołów. Synowie gromu chcieli zrobić użytek ze swych prerogatyw w niebie. Zesłać ogień z nieba. Niech pochłonie naszych nieprzyjaciół. Niech pochłonie wrogów krzyża… Gorliwość chrześcijan. Zbyt łatwo zamieniana w nienawiść do wszystkiego co inne. A Mistrz spokojnie idzie do Jerozolimy. Baranek jakby zabity. Idzie zostawiając w tle spory o pierwszeństwo, nienawiść myloną z gorliwością. Idzie by zwyciężyć miłością…