Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: Ty jesteś Syn Boży. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.
Wielu szło za Mistrzem. Ci z Jerozolimy, którzy byli blisko przymierza i ci z okolic Tyru i Sydonu. Szli ciekawscy i ci, którzy wierzyli w cud. Szli ci, którzy chcieli zdemaskować kolejnego fałszywego Mesjasza i ci, którzy życie za Niego oddadzą. Tłum był wielki. Tekst grecki mówi, że ludzie nie tyle tloczyli się, co napadali na Niego. Minęły 2000 lat. My nadal idziemy za Nim. Wierzący i poszukujący. Ci, którzy wierzą prawdziwie i ci, którym wydaje się, że wierzą. Wielki tlum z tegorocznej kolędy. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Białobrzeskiej i z Bitwy Warszawskiej. Z Korotyńskiego i Grójeckiej. Przychodzimy do Niego już nie po to, by sie Go dotknąć, ale po to, by Go spożyć…
To jest piękne. Człowiek, czy chce, czy nie, czy sobie zdaje sprawę, czy nie – zmierza i idzie za Bogiem. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie – dlaczego.