Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną”. On wstał i poszedł za Nim.
Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Było bowiem wielu, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie spośród faryzeuszów widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: „Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?”
Jezus usłyszał to i rzekł do nich: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”.
Zamknięty, w przekleństwie, w trwaniu bez nadziei. I Bóg wchodzi w zamknięty świat człowieka. Od lat pozbawiony miłości Lewi spotyka Miłość i natychmiast idzie za Nią. Rozpoznał wzrok, który go nie potępił. Tylko Miłość potrafi kochać aż tak, aby nie brzydzić się naszym życiem. Ta Miłość czasem przychodzi późno, ale gdy przyjdzie natychmiast Ją rozpoznasz. Pozostały więc rozrzucone pieniądze i puste miejsce, Lewi spotkał Sens i za Nim podążył. Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz Ci, co siedzą w zamkniętych komorach i potrafią wyczekiwać. Ci spotkają Miłość.
(Marinus ven Reymerswaele, Powołanie świętego Mateusza, ok 1530r., Madryt)
Gdy już spotka się taką Miłość jaką spotkał Mateusz, niczego więcej się nie pragnie. Tylko tej Miłości. Ta Miłość nie oskarża, nie ocenia. Przebacza, podnosi, współczuje. Wyzwala. Ta Miłość inspiruje, ubogaca, pociąga. Sobą. Dla Tej Miłości można zrobić wszystko. Można żyć, cierpieć i umrzeć dla Niej. Ze względu na tę Miłość. Z miłości do Miłości. Tak pragnę i ja. Iść za Nią. Oddawać się Jej. Powtarzam często w sercu „Jezu mój, Miłości moja. Ty jesteś mój, ja jestem Twoja.” Często powtarzam te słowa. Szczególnie wtedy, kiedy trudno znieść mi cierpienie, ból. To moja modlitwa. Pragnę iść za Tą Miłością. Tak jak szedł Mateusz.