Jezus, przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: „Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko?” I powątpiewali o Nim.
„Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.”
Rozumiał to cieśla Józef „o dłoniach ciężkich od struga
Z twarzą dotkniętą zmarszczką pracy
Cichy jak lilii białej kwiat”. On przez swój warsztat przybliżył pracę do tajemnicy zbawienia. Wśród wiórów i pyłu, z synem, co był dla cieśli zagadką. Uczył Jezusa heblować deski. Nie rozumiał czemu Jezus czasem dotykał drewna w taki sposób, że ciarki przechodziły po plecach. Tak kończyli świat, który zostawił Bóg człowiekowi, aby czynił go sobie poddanym.
Już wiem, dlaczego mnie dzisiaj na Księdza blog przywiało – piękny wpis!!!
To prawda. Piękny. Bardzo. Taki…. ciepły.
Co do tego, że Józef nie rozumiał (nie pojmował) swego „Syna” to rozumiem. To, że ufał swojej Żonie to pewne. To, że ciarki mu po plecach przechodziły, gdy patrzył na syna to prawie pewne, lecz te ciary nie od dotykania deski się brały, lecz od tej słodkiej tajemnicy jak Bóg może się tak blisko do swego stworzenia upodobnić, by brać przyjemność z ludzkiej „zwykłej” pracy. To jest prawdziwe przesłanie „czyńcie ją sobie poddaną”. Ps. To mój pierwszy wpis, a mimo to bardzo przepraszam za to, że nie wpełni sie z Księdzem zgadzam.