Uczniowie byli w drodze, zdążając do Jerozolimy. Jezus wyprzedzał ich, tak że się dziwili; ci zaś, którzy szli za Nim, byli strwożeni. Wziął znowu Dwunastu i zaczął mówić im o tym, co Go miało spotkać:
Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.
Nie wiecie, o co prosicie… Zbyt często nie wiecie. Chrzcząc swoje dzieci, obiecując ich katolickie wychowanie. Posyłając do spowiedzi i pierwszej komunii świętej, samemu zawsze stojąc obok. Przyjmując bierzmowanie tylko dlatego, żeby ksiądz się nie czepiał przy ślubie. Ślubując sobie miłość przed Bogiem i nigdy nie uginać wspólnie kolan w modlitwie. Chcąc rozgrzeszenia bez chęci poprawy i tylko dla papierka niezbędnego, aby zostać chrzestnym. Nie wiecie, o co prosicie… W drodze, idąc za Nim, w trwodze. Wiarą widzieć Boga, który umywa nogi w Eucharystii i krwią odnawia podobieństwo w spowiedzi. Nadzieją dotykać wieczności, która przychodzi na każdym ołtarzu. W końcu miłością trwać przy Bogu i to nazwać szczęściem.