Faryzeusze wyszli i odbyli naradę przeciw Jezusowi, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy Jezus dowiedział się o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: „Oto mój Sługa, którego wybrałem, umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą”.
Życie złamane jak trzcina targana wiatrem, miłość co się tli ledwo ogrzewając serce. Nie złamie Bóg człowieczego życia i nie zgasi nikłego płomyka ludzkiej wiary, nadziei i miłości. Nie będzie krzyczał i podnosił głosu. Najważniejsze słowa mówi się szeptem, jakby ściszając głos przed ciężarem słowa. Tak sąd przeprowadzi nad duszą, co miała słuchać szeptów, a nie wypatrywać krzyku. Osądzi ludzką wolność i pragnienia serca. Zajrzy głęboko, aż do dna ludzkiego bytu. I jeśli znajdzie tam swoje oblicze, w duszy czystej się przeglądając jak w lustrze, zaprosi człowieka do oglądania już wprost i jasno. Jeśli zaś nie znajdzie, uszanuje ludzkie wybory, zasmuci się i pozwoli odejść, jak matka opuszczona przez dziecko, co cierpi, ale nie łamie wolności.
Mów do mnie szeptem, Jezu. Pragnę Cię usłyszeć. I słuchać. Gdy cały świat krzyczy, Ty mówisz szeptem. Nie gasisz i nie łamiesz. W Tobie pokładam nadzieję i wiem, że się nie zawiodę. Ty nigdy nie zawodzisz, Panie.