Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.
Pragnienie bliskości Boga, ścisk wokół Niego, tłum który szuka uzdrowienia. Chodząc po kolędzie spotykam różnych ludzi. Czasem są to ludzie starzy i chorzy. Największy ból bezradności sprawiają ci, których już nikt nie odwiedza. Mają dzieci, ale te zajęte są pracą i swoimi sprawami. Babcia czy dziadek najczęściej bez sprzeciwu czekają już tylko na śmierć. Czasem w drugim pokoju, obok. Młodzi otwierają drzwi, wskazują drogę, mówiąc „tam proszę, tam jest”, jakby mówili o przedmiocie. Dlaczego o tym piszę przy tej Ewangelii? Może dlatego, że widzę jaką radość sprawia im obecność, dotyk przy znaku krzyża na czole. Skoro nam potrzeba obecności człowieka, jak bardzo potrzebna jest obecność Boga? Jak bardzo ludzie spragnieni są dotyku Miłości, jak bardzo muszą za tym tęsknić?
Uwielbiam ten obraz Caravaggia…. A co do wpisu Księdza. To prawda (piszę o ludziach chorych…ale nie tylko), potrzebujemy, pragniemy obecności drugiego człowieka. Obecności, rozmowy, dotyku, uśmiechu. Pragniemy być zauważenii, potrzebni, a nie traktowani jak przedmioty właśnie. Jak nikomu nie potrzebny stary mebel… Ja mam to szczęście, że w domu czuję się potrzebna i jestem kochana. Ale znam takich ludzi, chorych, samotnych, do których przychodzi tylko ksiądz i opiekunka z pomocy społecznej… Potrzebujemy obecności drugiego człowieka, ale nade wszystko pragniemy obecności Boga. Jego Miłości. I często nie wiemy, że jest On bliżej niż myślimy…