Kiedy opowiadałem uczniom o pierwszym zorganizowanym ludobójstwie nowoczesnej europy, o rzezi Wandei w imię „Wolności, Równości i Braterstwa”; kiedy wspominałem o meksykańskiej Cristiadzie i błogosławionym chłopcu Józefie Sanchezie del Rio; w końcu o pierwszym ludobójstwie dwudziestego wieku, jeden z uczniów zapytał: dlaczego nam nie mówią o tym na historii. I to było najlepsze pytanie jakie usłyszałem, mój mały sukces pedagogiczny…
Piszę o tym właśnie dlatego, że wspólnym mianownikiem tych wydarzeń było chrześcijaństwo. Odrzucone, prześladowane, zapomniane. W końcu wyrzucone z kart historii szkolnej. Są zajęcia o inkwizycji i wojnach krzyżowych, brak opowieści o tych, którzy walczyli „za Boga i Króla”, o tych, co wołali „Viva Cristo Rey!”. Drugi powód tego wpisu jest taki, że 24 kwietnia obchodzi się kolejną zapomnianą rocznicę.
Zacznijmy jednak od kilku faktów. W 301 roku Armenia jako pierwsze państwo na świecie przyjmuje chrześcijaństwo jako religię oficjalną. W 451 roku, państwo to stacza pierwszą wojnę w obronie chrześcijaństwa przeciw Persom. Przez wieki Armenia pozostaje wyspą w morzu islamu. W 1453 roku pada Konstantynopol, trzy dni trwa rzeź miasta. Sułtan Mehmed II wjeżdża konno do bazyliki Hagia Sophia po krwi chrześcijan, która jeszcze nie wyschła. Wspina konia tak, aby kopytami tratował on główny ołtarz. Gest symboliczny. „Wyłupiono jedno z dwojga oczu chrześcijaństwa”, napisał Jan Długosz. W 1639 dochodzi do rozbioru Armenii, zachodnią część zajmują Turcy.
Od 1895 do 1896 roku, Abdul – Hamida II „czerwony sułtan” (od koloru krwi), dokonuje pierwszej masakry Ormian. Ginie około 200 tysięcy Ormian, 50 tysięcy staje się uchodźcami, 100 tysięcy przymusowo zislamizowano, kobiety uprowadzono do haremów. Według przekazów (Johannes Lepsius) morderstwa zaczynały się na sygnał trąb, wraz z błogosławieństwem mułłów, w piątek (święty dzień). W Urfie sygnałem było wywieszenie z minaretu zielonej flagi. W mieście Siwas pod koniec całodniowej masakry muezini wyśpiewywali błogosławieństwo dla rozlewu krwi. Nieliczni muzułmańscy duchowni protestowali. Oficjalny komunikat władz miasta Arabkir brzmiał: „Wszyscy, którzy są dziećmi Mahometa, muszą teraz spełnić swój obowiązek, a mianowicie zabijać wszystkich Ormian, grabić i palić ich domy. Ci, którzy tego nie posłuchają, będą postrzegani jako Ormianie i również zabijani”. We wspomnianej Urfie zgromadzono około stu Ormian, spętano im ręce i stopy, położono na plecach i poderżnięto im gardła recytując Koran. Tam też w katedrze Turcy spalili około trzech tysięcy chroniących się tam chrześcijan. Krzyczano wtedy „Niechże Chrystus udowodni teraz, że jest większym prorokiem niż Mahomet”. W Bitlis, około stu kobietom zamordowano mężów. Turcy postawili alternatywę „Wyrzeknijcie się Jezusa, a będziecie żyć”. Kobiety odrzekły „Nie, nasi mężowie umarli za Niego i podobnie my chcemy uczynić”. Wszystkie wymordowano. Największe okrucieństwo towarzyszyło śmierci księży.
To jednak było preludium do tego co miało się stać.
W 1908 roku rządy objęli przedstawiciele tzw. młodoturków, którzy dążyli do modernizacji kraju. Pojawili się ideologowie panturanizmu głosząc ideę Wielkiego Turanu, czyli wspólnoty tureckich ludów „od Bosforu po Ałtaj”. Za jakiś czas usłyszymy w europie podobne hasła w wersji „Wielkie Niemcy” i „rasa Aryjska”. Niemniej wybucha I wojna światowa, wygodny pretekst do „ostatecznego rozwiązania” kwestii ormiańskiej. Sami młodoturcy, choć sceptyczni wobec islamu, postanowili wykorzystać antychrześcijańskie nastroje. Rzeź zaplanowano metodycznie. Odebrano broń, potem eksterminacja elity a następnie deportacja do obozów koncentracyjnych na pustyni. „24 kwietnia zapoczątkowano tzw. akcję deportacyjną. Tak opisuje ją brytyjski historyk David Marshall Lang: „Niemowlęta zabierano do 'sierocińców', które okazywały się jamami wykopanymi w ziemi: wrzucane tam dzieci żywcem grzebano pod stosem kamieni. Z kobiet i starców formowano karawany i zmuszano do pieszego wielosetkilometrowego marszu w kierunku Aleppo i innych punktów zbiorczych na terenie Syrii. Po drodze napadały na nie bandy, którym władze pozwalały na mordowanie deportowanych i grabież ich dobytku. Deportowanym nie dawano ani pożywienia, ani wody, wielu rychło utraciło zmysły i zmarło z pragnienia. Po nocach eskortujący żandarmi zabawiali się rozbierając do naga każdą przystojną dziewczynę, która im wpadła w oko, i zmuszając do udziału w rozmaitych erotycznych perwersjach. Kończyło się to zazwyczaj wypruwaniem kiszek i odcinaniem piersi ofiar; wiele tak okaleczonych zwłok, wrzuconych do Tygrysu i Eufratu, prąd wyrzucał na brzeg w dole rzeki.”
W latach 1915-1918 zamordowano w Turcji około 1,5 miliona Ormian z dwóch milionów zamieszkujących ten kraj w 1914 roku.
Oddajmy głos świadkom.
„Najcięższy los jest udziałem kobiet, które rodzą w drodze. Zostawia się im bardzo mało czasu na urodzenie dziecka. Pewna kobieta urodziła bliźniaki.To stało się w nocy. Następnego ranka musiała iść dalej, ze swoimi dwoma dziećmi na plecach. po dwóch godzinach opadła z sił. Została zmuszona do pozostawienia swoich dzieci w krzakach i kontynuowania wędrówki z całym konwojem. Z kolei inna kobieta porodziła podczas marszu. Musiała nadal maszerować, aż padła martwa… Po drodze napotyka się niezliczone ciała martwych dzieci leżące przy drodze”.
Pewnemu kupcowi Torikianowi „zaproponowano” przejście na islam, aby uniknąć deportacji. Kupiec odpowiedział: „Będąc młodym, wierzyłem. Teraz więc, gdy jestem stary, mam się zaprzeć? Przecież właśnie dla tej godziny żyłem”. Poszedł w kolumnie śmierci i został zamordowany.
Biskupowi Siwas przybito do stóp podkowy, mówiąc „nie można pozwolić na to, by biskup chodził boso”.
Ormiańskokatolicki biskup Andrzej Czelebian został wyprowadzony za miasto, zakopany po szyję w ziemi z wystającą prawą dłonią, aby mógł „błogosławić” przechodzących Ormian. Biskupa potem ukamienowano.
Zachód, nie pierwszy i nie ostatni raz, milczał. Winston Churchill tłumaczył to następująco: „Ropa Mosulu okazała się droższa od krwi Ormian”.
Turcy do dziś nie przyznają się do ludobójstwa. Utrzymują, że Ormianie byli ofiarami I wojny światowej. Skąd my to znamy…
Jeden z francuskich badaczy przytoczył historię ormiańskiego chłopca. Ukrywał się on na pustyni, na południe od Deir es-Zor. „Oprawcy wcześniej wyrwali dziecku język, ale za każdym razem, gdy przechodził konwój z jego deportowanymi rodakami, którzy jeszcze nie wiedzieli, że zmierzają do miejsca kaźni, mały i niemy Ormianin gestami próbował poinformować rodaków, co ich czeka. Na próżno – nikt go nie rozumiał. Czynił tak do momentu, gdy przeszła przed nim połowa z konwojowanych ludzi. Następnie chował się, by próbować ostrzec następnych. Jakże prawdziwie napisał w 1975 roku o tym niemym dziecku – Kasandrze francuski historyk:
'to dziecko jest Armenią. Od sześćdziesięciu lat apeluje ona do świata i od sześćdziesięciu lat świat odmawia wysłuchania go'.”
Pierwszy raz o tym słyszę, czytam. Straszne…
Księże Tomaszu, czekamy na kolejne odcinki.
Nie możemy zapomnieć martyrologii naszych braci. Piękne świadectwo. Pozdrawiam serdecznie!