Nie wiem kiedy się to zaczęło. Jak dawno temu my, ludzie straciliśmy resztki człowieczeństwa. Może miało to miejsce wtedy, gdy fałsz był bardzo blisko prawdy, a przez to stał się najbardziej fałszywy…
Historycy opisaliby to precyzyjniej. Znaleźliby miejsce i czas, kiedy poruszono pierwszy element. I tak krok po kroku, dzień po dniu milczenie dobrych i krzyk nieprawych sprowadziły na świat ciemność. Nie była ona podobna do zmroku, co naturalnie przychodzi na świat. Ta ciemność była głębsza, pierwotniejsza i bardziej perwersyjna. Pochodziła bowiem nie z tego świata.
To zapis naszych dni, kiedykolwiek przyjdą. Dziennik podróży świata staczającego się do przepaści, dziennik z pola bitwy, pisany w okopach normalności. Jakkolwiek nazwiecie tę epokę, może Twoje pokolenie stworzy cywilizację życia. Nasza cywilizacja potrafi już tylko zabijać. Udoskonaliła metody, wybrała cele, napisała uzasadnienia. Próbowano nam wszystko odebrać i tak zniewolić. Potem zaserwowano bardziej przemyślaną taktykę. Nam wszystko dano, zapomniano wspomnieć o odpowiedzialności. Jak w chórze między Orwellem i Huxleyem. I tak wytwory naszych rąk wymknęły się spod kontroli, technika wyprzedziła namysł moralny, zastąpiła sumienie. To, co możliwe stał się dobre. Zwalniano nas z myślenia, a my chętnie uciekliśmy od ciężaru wolności i pytań. I zanim się spostrzegliśmy byliśmy już tylko rzeźnym bydłem. Szliśmy równo i razem do przepaści. Wszelki przejaw myślenia, drgnienie ludzkiego ducha, poryw sumienia zostawał obrzucony epitetami spod znaku politycznej poprawności. W końcu sami wybraliśmy święty spokój za naszego patrona. Zmieniono także język i definicje. Powoli to, co kiedyś było grzechem, stawało się cnotą. I nie dokonało się to tylko z zewnątrz, tak jakby ktoś inny nam to narzucał. Jesteśmy winni współudziału w morderstwie. Zabiliśmy cywilizację. Zamordowaliśmy Boga, zapomnieliśmy o honorze, sprzedaliśmy ojczyznę. Nikt już nie chciał walczyć i umierać w imię wyższej sprawy. Woleliśmy miękki fotel konformizmu. Postawiliśmy na dialog, kiedy trzeba był prowadzić wojnę. To nasz grzech pierworodny. Paktowaliśmy z wężem licząc na to, że poznamy dobro i zło, że staniemy się jako Bóg. Nie staliśmy się. Jedyne co poznaliśmy, to przerażającą nagość i dlatego ukryliśmy się w zaroślach. Wąż wygodnie usadowił się na rajskim drzewie. Długo obserwował ludzi z bezpiecznej odległości i zazdrościł. Ułożył plan i kiedy kobieta była blisko drzewa poznania odezwał się, Mówił ładnie i z wyczuciem. Gdyby nie był wężem, można było powiedzieć, że jest politykiem. Był logiczny i racjonalny, właściwie nic nie proponował tylko zadawał pytania, zaszczepiając niepewność, wsączając jad. W sercu kobiety zrodziła się podejrzliwość. Może faktycznie Bóg jest konkurentem mojej wolności? Może coś przede mną ukrywa i nie chce mojego szczęścia? Może mam prawo oceniać po swojemu? Pytania mnożyły się w nieskończoność. Mężczyzna stał z boku, nie walczył, skapitulował. Pierwszy z cywilizacji dużych chłopców. Potem wyciągnięta dłoń, pierwszy dotyk zakazanego owocu. Nadaje się do spożycia, zerwanie. Kęs po kęsie Ewa wchłaniała truciznę, a Adam za nią. Owoc był smaczny i nasycał. Ziemia się nie rozstąpiła, nie było karzącego pioruna. Tylko Bóg zapłakał…
Musieli ponieść konsekwencje i od tego dnia żyjemy na wygnaniu. I nie myśl, drogi czytelniku, że to kolejna haggada nawiedzonego kaznodziei. Przyjrzyj się uważnie tej historii a znajdziesz tam wszystko, każdy diabelski podszept, któremu ulegliśmy w naszych czasach. Degradacja kobiecości i męskości, brak odpowiedzialności, prawo do oceny, chęć stawania się bogiem. Nie ważne jaką nazwą określono to w konkrecie. Aborcja, in vitro, eutanazja, związki partnerskie w dowolnej konfiguracji. To tylko nazwy, bezpieczne określenia dla tych, którzy ukryli się w zaroślach i bali się nazwać rzeczy po imieniu. Tak zmieniono język. Ekwilibrystyka trwała latami i obudziliśmy się pewnego dnia spostrzegając że normalność nie istnieje. Staliśmy się reliktami, kustoszami ruin. I wpuściliśmy ten wirus do środka. Brak było odwagi, aby wyrzucać zgniłe jabłka. Zaraza postępował powoli, od małych błędów do jaskrawych przejawów bluźnierstwa. Łatwiej było krytykować tych, którzy trwali przy niezmiennych prawach Boga, niż wycinać gangrenę trującą dusze. Kościół, ostatni obrońca Boga i racjonalności, stał się otwarty. Tak bardzo się otworzył, że ludzie z niego wyszli. Zamiast przyciągać ludzi ku Bogu, stał się tak bardzo zbliżony do człowieka, że trudno już było w Nim znaleźć miejsce Bogu. Antropologia zastąpiła teologię, jakby nie przemyślano do końca Wcielenia. Widać to było w liturgii i przepowiadaniu. Test był prosty, wystarczyło policzyć ile czasu kaznodzieja mówił o Bogu, a ile o człowieku. Zaczęliśmy patrzeć w przyszłość zamiast w wieczność, nadzieję zamieniliśmy na optymizm. To, co doczesne i samo w sobie dobre nie odsyłało nas do źródła. Wiele mówiono o poprawie świata, potrzebie pokoju, walce z ubóstwem, społecznej sprawiedliwości, mniej o obrażaniu Boga grzechami, o niebie i piekle. Ile ton papieru, pasterskich listów i kurialnych programów mówiło o poprawie sytuacji człowieka w świecie, o prawach człowieka. Natomiast mało kto wspominał o prawach Boga. Zredukowaliśmy miłość ku Bogu do miłości bliźniego. I świat nie był już nasz, oddaliśmy go wrogowi, z którym podjęliśmy dialog (bowiem dialog stał się pierwszym z dogmatów). Wyrafinowana destrukcja, racjonalność zmuszona bić pokłony przed absurdem, a w końcu duchowa kastracja cywilizacji. Tak skończyła się epoka katedr i uniwersytetów, tak skończył się chrześcijański świat, obnażając pustkę i przerażającą perspektywę, w której rewolucja zaczęła pochłaniać własnych ojców. Mówiono, że Bóg wybacza zawsze, człowiek czasami, a natura nigdy. Odrzucono Boga, konsekwentnie nie znalazło się miejsce dla człowieka. Gdy zaczęto przełamywać ostatnią barierę, naturę, ta dokonała zemsty. Społeczeństwa stare i wymierające, dzieci przeciw rodzicom, jak wcześniej rodzice uzurpujący sobie prawa do decydowania o narodzinach. Władza nad życiem wydarta z ręki Boga i przekazana człowiekowi, jak owoc zerwany z rajskiego drzewa. To musiało się skończyć dyktaturą pragnień i rampą, na której ktoś decyduje o życiu i śmierci. Biedni my ludzie, którzy oddamy władzę w ręce tych, którzy ocaleli.
A jednak mimo wszystko, każda noc jest zapowiedzią poranka. I jak za dawnych dni Kościół pozbiera resztki cywilizacji i tchnie w nią Ducha.
Jeśli Bóg da nam jeszcze jedną szansę…
Jeśli…
Bóg zapłać Księże.
Gorzkie ale jakże prawdziwe.
Duchu św miłości i mocy przyjdż błagam do nas.Napełnij nasze serca pokojem i radością,uczyń świadkami zwycięstwa nad mocami zła.W świecie pełnym sprzeczności i podziałów niech będziemy znakiem pojednania i przebaczenia.Duchu wszelkich Darów rozlewaj obfitość Twojego błogosławieństwa na nas abyśmy wypełnili plany Twojej dobroci.Amen