„W dzień śmierci Lewisa w Dallas został zamordowany prezydent Kennedy, a w Kalifornii zmarł pisarz Aldous Huxley. Dlatego śmierć jednego z największych brytyjskich pisarzy odbiła się mniejszym echem, niż mogła, co ucieszyłoby zwykłego Jacka Lewisa, zawsze skromnego i zawsze pierwszego do żartowania z samego siebie. Pogrzeb był cichy; dzień był dość zimny, lecz słoneczny, a na trumnie Lewisa migotała jedna świeca. Warnie się nie pojawił; był zbyt zrozpaczony, by wstać z łóżka. Większość obecnych opłakiwała zmarłego, lecz łzy były zupełnie niepotrzebne. Lewis od tak dawna pisał, że to, co ma nadejść, jest o wiele wspanialsze od tego, co znamy. Nie myślał, że tak jest, nie wierzył, że tak jest, tylko wiedział, że tak jest. I z pewnością połączył się z Joy. 'Niebo z trudem by mnie zatrzymało.A jeśli chodzi o piekło, rozwaliłbym je w kawałki'. Jeśli zaś chodzi o Aslana, niektórzy powiadają, że słyszeli, jak ryczał cały dzień, od Oksfordu po krańce Ziemi”.
22 listopada AD 1963 zmarł C. L. Lewis, człowiek, który stworzył Narnię.
Wiele bym dał, aby posiedzieć wraz z Inklingami, w oksfordzkim pubie „The Eagle and Child”, słuchając fragmentów Tolkiena czy Lewisa. Nawet jeśli to naiwna idealizacja, to przyjemna myśl.
W każdym razie zawsze można się dziś pomodlić za duszę C. S. Lewisa.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie…