Dawne książki ascetyczne dostarczają kilku środków, „których człowiek używać powinien, aby się ustrzedz grzechu” (pisownia oryginalna). Pierwszym z nich jest pamięć i częste rozważanie rzeczy ostatecznych. Jak pamiętamy są trzy rzeczy ostateczne:
1. Śmierć
2. Sąd Boży
3. Niebo albo piekło
„In omnibus operibus tuis memorare novissima tua, et in aeternum non peccabis” powiada Pismo. „We wszystkich sprawach twoich pamiętaj na ostatnie rzeczy twoje, a nigdy nie zgrzeszysz”. Najpierw więc jest pamięć. Są rzeczy, o których wstyd zapomnieć. Urodziny żony, rocznica ślubu. Są rzeczy, o których pamiętać trzeba, jak termin złożenia deklaracji podatkowej. Zapomnienie w wyżej wymienionych dziedzinach może zakończyć się małżeńskim kryzysem lub nałożeniem kary finansowej. Greckie słowo aletheia (prawda, właściwie niezapomnienie) pochodzi od zaprzeczenia (????????, co z kolei przenosi nas do podziemnej rzeki zapomnienia). Pamięć jest więc prawdą, w naszym kontekście prawdą, że każdy z nas umrze (poza tymi, którzy żyć będą w czasie paruzji).
„Quarto, oportet quod ea frequenter meditemur quae volumus memorari” (S. Th. II-II, q. 49, a. 1, ad. 2.) „(…) Koniecznie często powinniśmy rozmyślać o rzeczach, które chcemy zapamiętać”. Święty Jan Maria Vianney zauważa: „Chrystus chce jednak, żeby myśl o śmierci i o wieczności towarzyszyła nam zawsze. (…) Wskrzesza zmarłych w takim wieku, w którym ludzie najczęściej zapominają o tej zbawiennej myśli: wskrzesza zmarłych pomiędzy dwunastym a czterdziestym rokiem życia”.
I tu kolejna ważna wskazówka. Myśl o śmierci w ogóle, jest niewystarczająca. Dlatego autor biblijny mówi „pamiętaj na ostatnie rzeczy twoje”. To ogromna różnica wiedzieć, że ludzie umierają i zdać sobie sprawę, że ja umrę. Przytaczałem ten przykład kiedy teoretyczna wiedza o śmiertelności, staje się bolesnym faktem kiedy lekarz mówi nam, że zostało nam kilka tygodni życia. Więc pamięć o śmierci zamyka się w stwierdzeniu „Umrę”, „Czy jestem w stanie łaski?”, „”Czy dziś jestem już gotów?”, „Czy zasypiam z grzechem śmiertelnym?” Śmierć jest końcem naszych wyborów. Po niej następuje sąd Boży szczegółowy. Ostatnią rzeczą ostateczną jest niebo albo piekło. Wieczne szczęście przy Bogu lub odłączenie od Niego.
Autor biblijny określa także, że pamięć ta ma dotyczyć wszystkich naszych spraw (in omnibus operibus tuis). Więc w czynach najprostszych i tych poważnych winna nam towarzyszyć myśl o wieczności, przejawiająca się w pytaniu „Czy ten uczynek pomoże mi do osiągnięcia nieba?”
I na ostatek „nie zgrzeszysz na wieki” (et in aeternum non peccabis). Myśl o skutkach grzechu pozwoli nam na unikanie obrazy Boga. Grzech bowiem zaciąga winę i karę. Winę gładzi spowiedź, natomiast karę należy odpracować/odpokutować. Grzech jest o tyle poważniejszy, o ile większe są jego skutki. Inny skutek ma kłamstwo osoby prywatnej, inny osoby publicznej. Grzechy mają także swoje konsekwencje długo po śmierci grzesznika. Jeśli rodzice zaniedbują katolickie wychowanie dzieci, to ich grzech zaniedbania, w konsekwencjach będzie trwał po ich śmierci. Dlatego pamięć o wieczności pozwala nam właściwie ocenić rzeczy teraźniejsze. Pozwala nam także dobrze je oceniać w rachunku sumienia. I w konsekwencji zadośćuczynić za grzechy, na ile to możliwe, już tu na ziemi.
Święta Faustyna zapisuje:
„W pewnej chwili zostałam wezwana na sąd Boży. Stanęłam przed Panem sam na sam. Jezus był takim, jakim jest w męce. Po chwili znikły te rany, a pozostało tylko pięć: w rękach, nogach i boku. Natychmiast ujrzałam cały stan duszy swojej, tak jak Bóg na nią patrzy. Jasno ujrzałam wszystko, co się Bogu nie podoba. Nie wiedziałam, że nawet z takich cieni drobnych trzeba zdawać rachunek przed Panem. Co to za moment! Kto go opisze? – Stanąć naprzeciw trzykroć Świętemu. – Zapytał mię Jezus: Kto [ty] jesteś? – Odpowiedziałam: Ja jestem sługą Twoją, Panie. – Jesteś winna jednego dnia ognia czyśćcowego. – Natychmiast chciałam się rzucić w płomienie ognia czyśćcowego, ale Jezus powstrzymał mnie i rzekł: Co chcesz, czy teraz cierpieć jeden dzień, czy przez krótki czas na ziemi? – Odpowiedziałam: Jezu, chcę cierpieć w czyśćcu i chcę cierpieć na ziemi, chociażby do końca świata największe męki” (Dzienniczek 36).
„Lęk przed śmiercią – ten, który jest godny pożądania, który jest niemal niezbędny do świętości – jest raczej lękiem przed Bogiem niż przed śmiercią. To bojaźń Boża, jakby przykuta do określonych okoliczności i jakby przylgnięta do obrzędu, w którym Pan objawia się zarazem w lęku, jaki budzi, jak i w swym miłosierdziu”; przytacza Miguel de Unamuno. Rozkwit myślenia tego typu miał miejsce w XV wieku. J. Huizinga napisał „nigdy żadna epoka nie wpajała z taką siłą myśli o śmierci, jak czyniło to XV stulecie”. Wśród wybitnych autorów tego czasu jest Hans Holbein młodszy. Stworzył on cykl 41 drzeworytów wyobrażających obrazy śmierci. Jeden z nich został umieszczony na początku tekstu. Śmierć towarzyszy Adamowi i Ewie wygnanym z Raju. Przygrywa im, o oni idą w rytm jej kroków. Gra na lirze korbowej, instrumencie kojarzonym z żebrakami i włóczęgami. Taki jest los człowieka wygnanego z Ogrodu. Towarzyszy wszystkim stanom i nikogo nie omija.
Lekarz znajduje się w swoim gabinecie. Oderwany od księgi przyjmuje z rąk śmierci butelkę z płynem (?). Może to sugerować współpracę lekarza ze śmiercią, która przyprowadza za rękę starca (skąd my to znamy?). Klepsydra na stole lekarza pokazuje upływający czas. Śmierć przychodzi, kiedy czas się wypełnia, przychodzi podstępnie i niespodziewanie. Nawet pies, zwykle czuwający, nie zauważa nadejścia śmierci.
Badacz skupiony na swojej pracy. Nie zauważa śmierci, która podtyka mu czaszkę. Bez względu na zajęcia, nasze zapatrzenie w rzeczy ważne, śmierć nie da o sobie zapomnieć. Zabierze duszę każdego śmiertelnika.
Opat trzyma w dłoni księgę. Może został wyrwany przez śmierć podczas odmawiania brewiarza. Jest przerażony, zupełnie zaskoczony i próbuje stawiać opór. Śmierć odpowiada uśmiechem i ciągnie nieszczęśnika za sobą. Oznaki godności, jak mitra i pastorał, już dzierży śmierć.
Młoda zakonnica klęczy przed ołtarzykiem. Jej dłonie złożone są do modlitwy, lecz wzrok ma zwrócony ku kochankowi. Śmierć wykorzystuje sytuacje i gasi światło jej życia znajdujące się na ołtarzu. Zakonnica odwracając wzrok od źródła Życia, traci życie.
Doświadczamy śmierci i nie daje nam ona o sobie zapomnieć. W setkach komunikatów przychodzi do nas ze świata. Tę śmierć traktujemy jako powszechną, rzadko robi ona na nas wrażenie. W końcu niebezpiecznie się zbliża. Umiera ktoś bliski. Uderza nas pustka wyłaniająca się z przepaści dwóch pełni. Pełni obecności i pełni znaków. W szafie wiszą jego/jej ubrania, robimy automatycznie jedną kawę więcej. Roman Brandstaetter tak opisał swoje doświadczenia po śmierci żony:
„Uczyniłeś mnie samotnym,
Panie.
Chodzę po pustych pokojach,
Po czarnych pokojach.
A może otworzą się drzwi
I wejdzie,
I powie:
-Przyszłam do ciebie,
Aby pomówić o wszystkim i o niczym,
O Chopinie, o którym piszesz poemat,
O Lampedusie i o jego „Lamparcie”,
O tym jak mieszkaliśmy w Palermo,
O Assyżu,
O Rzymie,
O alpejskich lodowcach,
I o tym, że znów zważyło się mleko,
Że dzisiaj bułek kupiłeś za dużo,
I o tym, że nie wiem, gdzie zapodziałem długopis…
(…)
Chodzę po pustych pokojach,
Po czarnych pokojach,
A za mną wlecze się pustka,
Którą mnie pokarałeś
W niezbadanych wyrokach.
(…)
Co to jest radość,
Panie?
Zgrzyt klucza w zamku
I nagła myśl:
Ona wraca do domu.
Jej filiżanka na stole.
Jej fotel.
Jej spojrzenie.
Jej bezszelestne stąpanie.
Jej pochylenie głowy nad książką.
A teraz?
Pozostawiłeś mi, Panie,
Tylko
Łzy
Nad jej spoczynkiem
W wieczności,
I smutek,
Gdy patrzę na jej fotografię
Wiszącą na ścianie.
A na to Pan odpowiedział:
-Po co się smucisz i płaczesz,
I patrzysz bezradnie na jej fotografie?
Przecież przeszła ze śmierci do życia.
A to jest radość ogromna,
Utwierdzona i niezniszczalna.
Jej filiżanka?
Jej fotel?
Jej bezszelestne stąpanie?
Jej pochylenie głowy?
Wspomnij na radość króla Dawida,
Gdy się dowiedział o śmierci ukochanego dziecka,
Wspomnij na radość Dawida,
Mój synu,
Synu błądzący…”
(Psalmy żałobne o śmierci mojej żony)
Ci, którzy odchodzą zabierają ze sobą kawałek nas samych. Święty Augustyn tak opisywał śmierć przyjaciela „szukały go wszędzie oczy me, anie było go; znienawidziłem wszystko, co było bez niego, i nic nie mogło mi już powiedzieć: oto idzie, jak bywało, gdy się zjawiał nieobecny”. Z biegiem lat rana się goi, ale zostaje cień. Im ich więcej, tym przeczuwamy, że sami zbliżamy się do śmierci.
Niepokoi nas ta perspektywa, bo jest niepowtarzalna i zawiera w sobie tajemnicę. Dobrze ilustruje to pewna rabiniczna opowieść.
Otóż pierwszymi słowami Biblii są „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Ów początek po hebrajsku to Bereszit.
Samo słowo składa się z sześciu liter, jak sześć dni stworzenia. Zawiera w sobie także dwa słowa „brit” (przymierze) i „esz” (ogień). Początek jest więc Przymierzem ognia. Pierwszą literą „Bereszit” jest „Beth”, zamknięta od prawej strony, czyli od strony początków czytania. Jest ona otwarta w lewo, w kierunku czytania. I nam ludziom dostępne jest tylko to, co po początku, po stworzeniu. Dopóki żyjemy poruszamy się w lewo, ku śmierci. To, co po niej również nie jest nam znane, choć istnieje tu zapowiedź śmierci. Słowo to zapisane jest sześcioma literami Beth-Resz-Alef-Szin-Jod-Taw. Znajdują się tu dwie pierwsze litery alfabetu i trzy ostatnie. Mamy więc do czynienia z początkiem i końcem. Dodatkowo litera „taw”, ostatnia litera alfabetu, oznacza śmierć i jednocześnie krzyż, symbol życia wypływającego ze śmierci.
Wracając jednak do opowieści opisuje ona także protest pierwszej litery alfabetu „aleph”. Wtedy Bóg miał odpowiedzieć „kiedy pójdę nadać Prawo na Synaju, zacznę właśnie tobą”. I rzeczywiście Bóg rzekł „Jam jest Pan, Bóg Twój”. I pierwszą literą stał się „aleph”. Wniosek z tego jest taki, że nie potrafimy przeniknąć przed początek życia i poza jego kres. Jednak między początkiem a kresem jest obietnica przymierza. A jednocześnie sprzed początku wyłania się Osoba (Ja), która czeka i to jest sens śmierci. Wybiegamy na spotkanie Ojca.