Nie znam odpowiedzi na pytanie dlaczego dzieci cierpią. Mogę pokazać kilka przykładów dzieci, które dzięki cierpieniu wzniosły się ku świętości. Jest to o tyle ważne, że coraz częściej podnoszony jest argument o jakości życia jako kategorii przesądzającej o życiu lub śmierci.
Grzebiąc w bibliotece, natknąłem się na książkę Domenico Mondrone, „Angiolino chłopiec, który umiał cierpieć„, Rzym 1986. Książka oczywiście dostępna tylko w antykwariatach i na allegro.
Pogodny chłopiec, urwis i psotnik. Zawsze w centrum uwagi, naturalny przywódca, czasem nieposłuszny rodzicom. Pewnego dnia daje znać o sobie choroba. Nikt nie spodziewa się konsekwencji. Z początku objawy są lekceważone, a potem życie małego chłopca zostaje wywrócone do góry nogami. Drogi od szpitala do szpitala, lekarze, specjaliści i amputacja nogi. Nic nie pomaga, choroba czyni spustoszenia w organizmie. Angiolino dorasta duchowo. Pragnie ofiarować swoje cierpienie za nawrócenie grzeszników. Ta intencja będzie łączyła wszystkich naszych bohaterów. Mimo bólu podejmuje apostolstwo, jest przyjęty do „Cichych Pracowników Krzyża”. W szpitalach przez przykład, modlitwę i rozmowę nawraca ludzi będących z daleka od Boga. Robi to czasem na swój urwisowaty sposób np. grając w karty z jednym, pacjentem robi zakład, że jeśli wygra tenże pacjent pójdzie do spowiedzi. Przy tym wszystkim pozostaje dzieckiem skłonnym do żartów i psot. Kiedy choroba się nasila, ofiarowuje swoje cierpienie za grzeszników. Kiedy szedł o kulach po amputacji i wzbudzał naturalną litość, mówił „Proszę pani, czy pani nie wie, że każdy mój krok może zbawić jakąś duszę?” Kiedy jego mama była smutna, powtarzał jej „Mamo, Bóg nigdy nie żąda zbyt wiele. Ja czuję się silny, ale ta bestia – nowotwór – ma jeszcze sporo do pożarcia”. Nie skarżył się, nawet kiedy bardzo bolało, wszystko ofiarowywał. Kiedy nie mógł z bólu powstrzymać łez, nakrywał głowę kołdrą. Mówił: „Nie warto, abym mówił ci o tym, jak cierpię. Cierpienie to sprawa między mną a Panem Jezusem. Nie powinienem być ciężarem dla innych z powodu mojego cierpienia, chcę tylko ludzi obdarzyć jego owocami”. Kiedy zmarł, Angiolino Bonetta miał 14 lat. Cierpienie zaprowadziło go na wyżyny świętości, dziś jest kandydatem na ołtarze, ale nigdy nie przestał być dzieckiem. W jednym z ostatnich zdań jakie wypowiedział, rzekł: „Jeśli przy mojej śmierci Madonna by mi się nie ukazała, to bym jej tego nie darował”.
Duchowy opiekun Angiolina i założyciel Cichych Pracowników Krzyża oraz Ochotników cierpienia ks. Luigi Novarese, został beatyfikowany w 2013r.
Drugiego z bohaterów już opisywałem. Informację o nim można znaleźć w książce José Salaverri „Sto pięćdziesiąt razy kocham Cię„.
4 sierpnia 1946 roku urodził się Faustino Perez-?Manglano y Magro.
Jest normalnym chłopcem. Lubi grać w piłkę nożną, wspinać się po górach. Kiedy miał dziesięć lat obiecał Matce Bożej, że będzie odmawiać różaniec codziennie. Potem rodzi się w nim pragnienie kapłaństwa. Chce być misjonarzem w Ameryce Południowej. Zaczyna prowadzić dziennik, w którym zapisuje rzeczy małe i wielkie. ?Rozmawiałem dziesięć minut z Chrystusem, zarówno o misjach, jak i o wyniku meczu pomiędzy Saragossą a Walencją? (17.10.1960). Swoje intencje i rozważania tajemnic różańcowych zapisuje w dzienniku. Włącza w nie swoje życie, szczególnie gdy pismo staje się niewyraźne?
3 marca 1963 roku jest niedziela. Nie może się poruszać na łóżku, ma spuchnięte nogi. Oddycha z trudnością, jest wyczerpany. Przyniesiono mu, jak codziennie, Komunię świętą.
– Faustino, czy ofiarowałeś już swoje cierpienia?
?Tak, ojcze? za wszystkich? za dusze? nie mogę jednak rozmyślać.
– Nie szkodzi. Ofiaruj?
Rok wcześniej zapisał w dzienniczku: ?Krzyż Chrystusa! Wszyscy, którzy cierpią, są żywymi krzyżami Chrystusa?.
Wie co się z nim dzieje, nie wypuszcza różańca z rąk. Zapisuje strofy jakby zbyt dojrzałe na jego wiek. ?Już teraz musimy przyjąć śmierć. Śmierć z Dziewicą Maryją jest cudowna. Chryste, spraw, bym z każdym dniem był coraz bardziej oddany Maryi. Chcę być zawsze z Nią wewnętrznie zjednoczony. W ten sposób Ona pomoże mi umrzeć śmiercią autentycznie świętą. Niech śmierć przyjdzie wtedy, kiedy zechce Bóg i tam, gdzie chce Bóg. Niech przyjdzie w takim czasie, w takim miejscu i w taki sposób, jaki będzie dla mnie najlepszy, gdyż posyła ją nasz Ojciec, Bóg. Niech będzie błogosławiona nasza siostra śmierć? (21.01.1963).
– Mamo, umieram.
?Odwagi, Faustino.
?Tak, mamo, staram się. Ale to trudne?
Ściska mocno w dłoni medalik Matki Bożej. Całuje go raz po raz.
3 marca 1963 roku narodził się dla nieba. Nie został misjonarzem, Bóg zadowolił się jego ogromnym pragnieniem.
Chociaż?
Właściwie bowiem został misjonarzem całego świata?
Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1986 roku.
Antoniettę Meo spotkałem kiedy byłem w Rzymie i odwiedzałem bazylikę Świętego Krzyża w Jerozolimie (mylnie nazywaną bazyliką Świętego Krzyża Jerozolimskiego) W każdym razie tam znajduje się teraz grób dziewczynki, którą w domu nazywano Nennoliną.
Urodziła się w pobliżu owej bazyliki, w bardzo wierzącej rodzinie. To także cecha wspólna naszych bohaterów. Pierwsze słowa, które dziewczynkę nauczyła pisać mama były: Jezus i Maryja. Była bardzo radosnym dzieckiem, czasem niesfornym. Pewnego dnia gdy bawiła się w ogrodzie rozbiła kolano o kamień. Diagnoza: rak. Leczenie: amputacja nogi. Cierpi i zaczyna pisać listy do Boga, Maryi, Anioła Stróża. Dojrzewa w niej myśl o ofiarowaniu cierpienia:
„Jezu pierwszą i najważniejszą rzeczą, o którą Cię proszę, jest prośba o to, bym była święta. Chcę bardzo cierpieć, by wynagrodzić Ci za grzechy ludzi, szczególnie tych najbardziej złych. Chciałabym być palącą się dzień i noc przed tabernakulum lampką”.
Przyjmuje pierwszą Komunię i wkrótce bierzmowanie. Odtąd chce, aby kapłan codziennie przychodził do niej z Panem Jezusem. Z trudnością może oddychać, nie siada, ale nie skarży się. W ostatnim liście napisze: „Najukochańszy, ukrzyżowany Jezu, ja Ciebie bardzo kocham! Chciałabym być przy Tobie na górze Kalwarii. (…) daj mi koniecznie znosić te cierpienia, które za grzesznika ofiarowałam”.
Umiera jako niespełna siedmioletnia dziewczynka, będzie prawdopodobnie najmłodszą błogosławioną Kościoła. Papież Benedykt XVI, który w 2007 roku podpisał dekret stwierdzający heroiczność jej cnót, powiedział do dzieci: „Jaki świetlany przykład zostawiła ta wasza mała rówieśnica! (…) W swym bardzo krótkim życiu (…) wykazała wyjątkową wiarę, nadzieję i miłość oraz inne cnoty chrześcijańskie”.
O jej życiu można dowiedzieć się z książki: Maria Meo, Nennolina. Sześcioletnia mistyczka. Świadectwo matki.
Żadne z tych dzieci nie chciało cierpienia, nie szukało go. Modlili się o zabranie choroby, jeśli taka jest wola Boża. Nennolina pisała „Chciałabym nigdy nie chorować (…). Jeśli chcesz, spraw, abym zaczęła chodzić, ale jeśli nie chcesz tego – fiat voluntas Tua (niech będzie wola Twoja)”.
Nie znam odpowiedzi na pytanie o cierpienie dzieci, kiedy jednak Pan przyjdzie na końcu czasów i wszystko się wyjaśni, aborcjonistom opadnie szczęka.
Wstydzę się, że tak narzekam zpowodu banalnej ospy i biedy.
Dziękuję!
Dziękuję Księdzu za ten wpis. Świętość zawstydza, ale i pociąga. Szczególnie tak malych dzieci. Zachwyca ich dojrzalość.
Ja także pragnę zostać świętą. Dziś się także dowiedziałam, że mogę być żywym krzyżem Jezusa.
Pragnę nim być!
Do tego pięknego GRONA należy także Taissir Assadurian (Tatios) – chłopiec, który w 8 roku życia zachorował na myopatię (postępujący zanik mięśni) i w 1956r. zmarł w Kairze w 14 roku życia.
Taissir to „epifania działania Bożego ułatwiającego rzeczy najtrudniejsze”.
Historię tego niezwykłego chłopca, który wyniesiony przez łaskę Bożą, cierpiał uśmiechając się jednocześnie i jego tajemnicę radości znalazłam w książce pt.”Uśmiecham się do moich cierpień” (autor:Marie-Dominique Poinsenet; wyd.Michalineum 1990) Polecam ją zwłaszcza tym wszystkim CIERPIĄCYM, którzy w szczególny sposób włączeni w Mękę Chrystusa wyobrażają sobie, że są niepotrzebni.
Z serca Wam błogosławię i dedykuję słowa Taissir’a, które wypowiedział na kilka dni przed śmiercią:
MODLITWA DO CIERPIĄCYCH
Moi drodzy przyjaciele:
Rozumiem was tak jak Jezus, który cierpiał.
Krzyczycie, skarżycie się i płaczecie.
Bóg jednak chce, abyście zapomnieli
o waszych cierpieniach
i uśmiechali się
bo On złożył w wasze ręce skarb,
w wasze serce niezmierzoną moc miłości, zdolną dźwignąć świat.