Jest noc. Siedzę twarzą w twarz z obrazem Caravaggia. Kupiłem tę reprodukcję jakiś czas temu. To niema poezja, literatura, filozofia i teologia. Ten obraz szepcze, krzyczy, spowiada się. Waldemar Łysiak napisałby, że próbuje rozewrzeć usta obrazom. Nie mam monopolu na odczytanie tego obrazu. Każdy z was widzi barwy i linie. One są jak nuty. Wszyscy widzą to samo a jednak co pięć lat ma miejsce konkurs Chopinowski. Dlaczego? Ponieważ te same nuty każdy zagra inaczej. Obrazy podlegają temu samemu prawu.
Pierwszym bohaterem tego obrazu nie jest Dawid. Nie jest nim nawet pokonany Goliat, chociaż tytuł (Davide con testa di Golia) może na to wskazywać. Pierwszym bohaterem, a zarazem punktem wyjścia, jest mrok lub ciemność. To ważne rozróżnienie. Z mroku wynika śmierć, z ciemność wypływa pieśń, którą wyśpiewał św. Jan od Krzyża. Dla jednych będzie to mrok, z którego nie wrócą, dla innych ciemność, z której wyłoni się historia Dawida i Goliata. Gdziekolwiek się teraz znajdujesz, w mroku bądź ciemności, próbujesz zapalić światełka jakbyś szukał punktów odniesienia. Te światełka mają wiele imion. Kariera, pieniądze, pozycja, ale to wszystko iluzja bowiem światło ma inne źródło i Caravaggio wiedział o tym doskonale.
W mroku/ciemności zaczyna się także historia Caravaggia. Właściwie niósł on to tło przez całe swoje życie. Dziś wysłalibyśmy go do psychoterapeuty/psychoanalityka. Tenże pogrzebałby w owej ciemności (w wydarzeniach zepchniętych do podświadomości), użyłby magicznych zaklęć takich jak „przepracować”, „kompleks”, „rany”. Można mu przepisać Prozac i Xanax. Posadzić go na fotelu i do znudzenia pytać co czuje w związku ze śmiercią ojca, który zmarł w dzieciństwie. Czy jego matka nie była nadopiekuńcza i tak wyjaśnić jego homoseksualne doświadczenia oraz porywczy charakter. Po latach takiej terapii nasz mistrz pewnie namalowałby wiele pięknych, pobożnych obrazów. Może na wzór Fra Angelico lub van der Veydena. Z pewnością jednak świat nie ujrzałby Dawida z głową Goliata w takim kształcie. Tak przerażająco realnego. Nigdy nie zniszczyłby bariery bezpieczeństwa między obrazem a widzem.
On żył w tym mroku z obrazu. Nosił go w sobie i w nim się obracał. Żył w Rzymie pełnym przestępców, żebraków, prostytutek. Spędzał noce na pijaństwie w ciemnych spelunkach Wiecznego Miasta, wśród podejrzanego towarzystwa. Może prawdziwa perła musi się urodzić tylko w miejscu bólu. Tak wsłuchujemy się w ten ból Caravaggia zapisany farbą.
Mroczny, porywczy, brutalny, zbuntowany, domniemany homoseksualista. A jednocześnie geniusz i morderca, który umiera młodo. Żył wedle zasady „nec spe nec metu”. Without hope, without fear, powiedzieliby młodzi. Ten dialog może utopić odbiorcę tego obrazu. Dialog z tym płótnem wymaga umiejętnego bycia.
Z czerni tła światło wydobywa postać młodego, smutnego, współczującego chłopca. Nie jest to zwycięski Dawid z dwóch poprzednich obrazów mistrza. Niektórzy widzą w nim kochanka i ucznia Caravaggia, inni sądzą, że to sam młody Caravaggio patrzy z litością na głowę Goliata, autoportret przegranego mistrza. W porównaniu z poprzednimi obrazami, ta scena jest statyczna. To pozorny spokój, to spokój umarłych. Im większą ponosimy stratę, tym bardziej w nas coś umiera. Obserwujemy tych, którzy są spokojni, choć wiele stracili. Doskonale sobie radzą, funkcjonują. Są tacy spokojni. Ludzie współczujący rzucają bzdurnymi sloganami „weź się w garść”, „głowa do góry”, „jutro też jest dzień”, „czas leczy rany” itd. itp. A serce się zamyka, zastyga, zaczyna chorować na autyzm. Ci, którzy są Dawidami z tego obrazu mają zamknięte usta, są spokojni cmentarnym spokojem, w którym wyczuwamy krążące tęsknoty. Ten młody chłopiec prawie płacze. Może czasem, w ciemne jak tło obrazu noce, płacze w poduszkę i tylko patrzy z odległości na gasnącego Goliata. Kiedy przychodzi poranek zakłada maskę spokoju, zaradności i dalej pcha taczkę obłędu.
Jest też Goliat – Caravaggio – morderca. Uosobione zło. Wydaje się, że ręka Dawida przenosi tę odciętą głowę poza obraz, bliżej nas. Jakbyśmy mieli z bliska zobaczyć człowieka przegranego. Jakbyśmy musieli wyczytać wszystkie grzechy z jego twarzy. Ugodzony w czoło, jedyny słaby punkt, Goliat padł martwy. Tu już nie ma miejsca nawet na cmentarny spokój. Tu ujawniają się emocje. One muszą zaistnieć. Cały lęk, agresja, poczucie winy. Usta otwarte jakby w krzyku, mówią nam o tym. Jak słowa wypowiadane od początku do końca, tak uczucia trzeba usłyszeć, wykrzyczeć, wypłakać. Czasem pojawia się agresja, która odpycha jak widok odciętej głowy, ale jest oznaką zdrowia. Nie ma nic gorszego niż połknięta agresja. Dlatego spokojna twarz Dawida jest bardziej przerażająca niż ociekająca krwią głowa Goliata. Chłopiec trzyma tegoż Goliata za włosy, pokazuje go światu. Za chwilę otworzy dłoń i głowa potoczy się do stóp oglądających obraz.
I znów wracamy do tła obrazu. Ksiądz Grzywocz napisał: „Ile to źle przeżytych nocy stworzyło ten mrok, którego brzegu nie widać?” Czerń to kolor żałoby. Obraz potrzebuje czasu. Żałoba wymaga czasu. Jeśli go nie ma, lub sobie na niego nie pozwalamy, wchodzimy głębiej już nie w ciemność, ale w mrok. Ciemność jest tylko tłem. Światło odsłania to, co utracone. Dawida z jego młodością, uczuciem i smutkiem, oraz Goliata z jego przegranym życiem i winą wypisaną na twarzy.
Oświetlić to, co na zawsze utracone. Wrócić do miejsc, szukać i tak się prawdziwie rozstać. Trochę jak wizyty na cmentarzu, zaraz po stracie ukochanej osoby. Z początku częste, później rzadsze, aż w końcu pozwalamy sobie na stratę.
Caravaggio wiózł ten obraz kardynałowi Scypionowi Borghese, jako swoją spowiedź i prośbę o akt łaski. Nie dotarł do Rzymu. Zmarł tak samo nędznie jak żył.
Caravaggio to także patron wszystkich w ciemności odmawiających słowa psalmu Dawidowego:
„Panie, mój Boże,
za dnia wołam,
nocą się żalę przed Tobą.
Niech dojdzie do Ciebie moja modlitwa,
nakłoń swego ucha na moje wołanie!
Bo dusza moja jest nasycona nieszczęściami,
a życie moje zbliża się do Szeolu.
Zaliczają mnie do tych, co schodzą do grobu,
stałem się podobny do męża bezsilnego.
Moje posłanie jest między zmarłymi,
tak jak zabitych, którzy leżą w grobie,
o których już nie pamiętasz,
którzy wypadli z Twojej ręki.
Umieściłeś mię w dole głębokim,
w ciemnościach, w przepaści.
Ciąży nade mną Twoje oburzenie.
Sprawiłeś, że wszystkie twe fale mnie dosięgły.
Oddaliłeś ode mnie moich znajomych,
uczyniłeś mnie dla nich ohydnym,
jestem zamknięty, bez wyjścia.
Moje oko słabnie od nieszczęścia,
codziennie wołam do Ciebie, Panie,
do Ciebie ręce wyciągam.
Czy dla cieniów czynisz cuda?
Czy zmarli wstaną i będą Cię sławić?
Czy to w grobie się opowiada o Twojej łasce,
a w Szeolu o Twojej wierności?
Czy Twoje cuda ukazują się w ciemnościach,
a sprawiedliwość Twoja w ziemi zapomnienia?
Ja zaś, o Panie, wołam do Ciebie
i rano modlitwa moja niech do Ciebie dotrze.
Czemu odrzucasz mię, Panie,
ukrywasz oblicze swoje przede mną?
Ja jestem biedny i od dzieciństwa na progu śmierci,
dźwigałem grozę Twoją i mdlałem.
Nade mną przeszły Twe gniewy
i zgubiły mnie Twoje groźby.
Otaczają mnie nieustannie jak woda;
okrążają mnie wszystkie naraz.
Odsunąłeś ode mnie przyjaciół i towarzyszy:
domownikami moimi stały się ciemności”.
Humilitas occidit superbiam.
Przez ten wpis księdza!…i dzięki niemu:) Postanowiłam obejrzeć jeden z odcinków Potegi sztuki ( Power of Art, BBC ) o Caravaggio właśnie…Z niesamowitą opowieścią przewodnika Simona Schamy, który z pasją przypomniał mi jak wielką przyjemnością jest obowanie za Sztuką…! Dziękuje
I ja bardzo dziękuję za ten piękny wpis! Tajemniczy jak sam Caravaggio.
Dobrze sie czyta. Powinien ksiadz ksiazki pisac.
pisać to mogę, ale nie stać mnie na ich wydanie 🙂
Dziiekuje<3