Jezus podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”. On jednak odparł: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”. A ona rzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest wiara twoja; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. Wyszedł szukać zagubionych. Znalazł kobietę, która także musiała pokonać drogę. Opis jej drogi to istota tej Ewangelii. Oni idą ku sobie (co podkreśla imiesłów w czasie dokonanym „exelthein„). Czytamy, że najpierw wyszła „z tamtych okolic”. Zrobiła pierwszy krok. Wyjść z obszarów grzechu, środowisk naznaczonych schematem śmierci. Woła więc za Jezusem, ale jej krzyk nie zwraca Jego uwagi. Nawet jeśli jej krzyk jest wyjątkowo donośny tak, że dwunastu apostołów nie może wytrzymać jego natężenia. Oni mają, jak zazwyczaj, proste rozwiązanie problemu „odpraw ją” (imperativus ?apólyson” może oznaczać zarówno odpraw ją z niczym, jak i udziel jej łaski). W dodatku Jezus nie zwraca na nią wagi i porównuje ją do psa.
Cóż za skandal!
Przychodzisz do księdza, prosisz, żeby przyszedł i namaścił twoją córkę, bo ta cierpi, a może umiera. A on zamyka ci drzwi przed nosem. Ksiądz może (choć nie powinien) być chamem, ale Jezus?
Ile osób by odeszło? Ilu odeszło w takiej sytuacji. Odwrócili się na pięcie i odeszli od Kościoła.
Ona się nie poddała. Musi wykonać kolejny krok. Ewangelista notuje „A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła”. Genialna prostota słów, a zarazem głębia. Teraz dopiero podeszła. Z daleka łatwo krzyczeć. Najczęściej najgłośniej krzyczą ci, którzy są daleko od Kościoła. Krzyczeć w drugim końcu pokoju jest także łatwo, ale spojrzeć mężowi w oczy sprawia trudność. Spojrzeć Jezusowi w oczy, potrafią nieliczni. On zna prawdę, patrzy w serce. Dlatego trzeba było tego kroku. Dalej kobieta kananejska upadła przed Jezusem (proskynein adorować, upaść na twarz, w łacinie „at illa venit, et adoravit eum”) i powiedziała zadziwiające słowa „pomóż mi”. Ani słowa o córce. Jezus doprowadził ją do takiego wyznania. Ona ma problem. Ja mam problem. Kiedy chcemy bardzo pomóc komuś bliskiemu, kiedy chcemy go nawrócić, może się okazać, że to my mamy problem. Co ją dręczyło? Możemy domniemywać. Z reguły z prośbami o uzdrowienie przychodzili do Jezusa mężczyźni. Naturalnym byłoby, że to kobieta opiekuje się dzieckiem, a ojciec idzie po lekarza. Tu ona jest sama. Może jej mąż nie wytrzymywał jej krzyku. A może nigdy nie miała męża. Skoro córkę dręczył zły duch, to gdzieś w okolicy mógł kryć się grzech. Kiedy rodzice żyją w grzechu śmiertelnym, są jak organizm bez systemu immunologicznego. „Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?” (o. Augustyn Pelanowski) W każdym razie Jezus musiał zastosować terapię szokową. Po zastosowanych lekach można wnioskować o chorobie. On ją upokorzył. Pokora zaś jest lekarstwem na pychę. Pycha potrafi przybierać maski pokory. Potrafi być ubrana w modlitwę „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!” Potrafi się doskonale podszywać pod religijność, ale nie potrafi zbliżyć się do Jezusa, upaść i prosić. Nam wbijanym od lat w pychę, już nawet nikt nie śmie zwracać uwagi. Reklama mówi „jesteś tego warta”. Politycy schlebiają wyborcom. Księża tępią kanty Ewangelii. Jezus, kiedy wymaga tego sytuacja, operuje boleśnie. Kiedy zaś operacja się zakończyła, mógł wypowiedzieć do kobiety kananejskiej owo „niewiasto”, którym zwracał się do swojej Matki, Maryi. I to także nie jest przypadek, ponieważ Maryja była i jest pokorną służebnicą. Bóg „nie potrafi” zbawić pysznych, dlatego milczy, wprowadza w upokorzenie. Wszystko, abyśmy się obudzili, podeszli bliżej. Nie inni, my. Najpierw my.
Cóż za skandal!
Przychodzisz do księdza, prosisz, żeby przyszedł i namaścił twoją córkę, bo ta cierpi, a może umiera. A on zamyka ci drzwi przed nosem. Ksiądz może (choć nie powinien) być chamem, ale Jezus?
Ile osób by odeszło? Ilu odeszło w takiej sytuacji. Odwrócili się na pięcie i odeszli od Kościoła.
Ona się nie poddała. Musi wykonać kolejny krok. Ewangelista notuje „A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła”. Genialna prostota słów, a zarazem głębia. Teraz dopiero podeszła. Z daleka łatwo krzyczeć. Najczęściej najgłośniej krzyczą ci, którzy są daleko od Kościoła. Krzyczeć w drugim końcu pokoju jest także łatwo, ale spojrzeć mężowi w oczy sprawia trudność. Spojrzeć Jezusowi w oczy, potrafią nieliczni. On zna prawdę, patrzy w serce. Dlatego trzeba było tego kroku. Dalej kobieta kananejska upadła przed Jezusem (proskynein adorować, upaść na twarz, w łacinie „at illa venit, et adoravit eum”) i powiedziała zadziwiające słowa „pomóż mi”. Ani słowa o córce. Jezus doprowadził ją do takiego wyznania. Ona ma problem. Ja mam problem. Kiedy chcemy bardzo pomóc komuś bliskiemu, kiedy chcemy go nawrócić, może się okazać, że to my mamy problem. Co ją dręczyło? Możemy domniemywać. Z reguły z prośbami o uzdrowienie przychodzili do Jezusa mężczyźni. Naturalnym byłoby, że to kobieta opiekuje się dzieckiem, a ojciec idzie po lekarza. Tu ona jest sama. Może jej mąż nie wytrzymywał jej krzyku. A może nigdy nie miała męża. Skoro córkę dręczył zły duch, to gdzieś w okolicy mógł kryć się grzech. Kiedy rodzice żyją w grzechu śmiertelnym, są jak organizm bez systemu immunologicznego. „Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?” (o. Augustyn Pelanowski) W każdym razie Jezus musiał zastosować terapię szokową. Po zastosowanych lekach można wnioskować o chorobie. On ją upokorzył. Pokora zaś jest lekarstwem na pychę. Pycha potrafi przybierać maski pokory. Potrafi być ubrana w modlitwę „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!” Potrafi się doskonale podszywać pod religijność, ale nie potrafi zbliżyć się do Jezusa, upaść i prosić. Nam wbijanym od lat w pychę, już nawet nikt nie śmie zwracać uwagi. Reklama mówi „jesteś tego warta”. Politycy schlebiają wyborcom. Księża tępią kanty Ewangelii. Jezus, kiedy wymaga tego sytuacja, operuje boleśnie. Kiedy zaś operacja się zakończyła, mógł wypowiedzieć do kobiety kananejskiej owo „niewiasto”, którym zwracał się do swojej Matki, Maryi. I to także nie jest przypadek, ponieważ Maryja była i jest pokorną służebnicą. Bóg „nie potrafi” zbawić pysznych, dlatego milczy, wprowadza w upokorzenie. Wszystko, abyśmy się obudzili, podeszli bliżej. Nie inni, my. Najpierw my.
Od wczorajszego czytania nie mogę się opędzić od tego fragmentu. Ten komentarz naświetlił mi nieco sprawę, bo zlała mi się scena z Kananejką i ta z Kany Galilejskiej. Dwie kobiety, różne we wszystkim, którym Jezus odmawia, by potem zmienić (?) zdanie. Kiedy Kananejka, jak się wydaje musi dopiero zrozumieć o co i kogo prosi, Miriam wie doskonale kim jest i jaka relację ma z Synem, więc tu nie potrzeba słów. Jak On przed chwilą przyjął rolę Zbawcy w Jordanie, tak teraz ona zaczyna to, co robi do dziś – róbcie to co On wam powie.