W miesiącu wrześniu poszłem i wziełem tylko i wyłącznie tą książkę.
Jednych to zdanie będzie razić, inni przejdą nad nim do porządku dziennego, wszak komunikat będzie zrozumiały i to jest najważniejsze. Wszyscy (poza prof. Bralczykiem) popełniamy błędy językowe, co nie znaczy, że winniśmy je popełniać. Są takie błędy (jak zaprezentowane w powyższym zdaniu), które nie powodują, że przekaz jest niezrozumiały. Są jednak i takie, które mimo szczytnych intencji, powodują powstanie bełkotu:
– Fama głosi, że używasz wyrazów, których znaczenia nie rozumiesz…
– Powiedz tej famie, że jest głupia i vice versa!
Z liturgią jest podobnie. Jest ona językiem, w którym Bóg mówi do człowieka, człowiek do Boga (wspólnie lub/i osobiście). Na ten język składa się się sam język liturgii, gesty i postawy oraz przedmioty. W każdym z tych składników może zaistnieć podwójny błąd. Ten pierwszy, w którym przekaz jest zrozumiały i ten drugi, gdzie powstaje bełkot.
1. Język liturgii sam w sobie.
Wiemy, że językiem liturgii rzymskiej jest łacina. Nawet II Sobór Watykański tego nie zmienił. Jak jest w rzeczywistości, wszyscy wiedzą i słyszą. Łacina jest niezbędna ze względu na teologię. Język ten zamknął w bardzo precyzyjnej formie twierdzenia teologicznie konstytutywne dla naszej wiary. Bełkot ma miejsce wtedy, gdy przekładamy teksty Mszy wedle naszego zapotrzebowania. W Niemczech (i nie tylko) konieczna była interwencja biskupa Rzymu Benedykta XVI w sprawie słów konsekracji. W łacinie przy konsekracji kielicha mamy „Qui pro vobis et pro multis effundetur„, „pro multis” (za wielu) to nie to samo co „pro omnibus” (za wszystkich). Niestety niektóre kraje w językach narodowych zmieniły tę zasadniczą treść. W obrzędach komunii czytamy „secúndum voluntátem tuam pacificáre et coadunáre dignéris”, przetłumaczone to zostało jako „zgodnie z Twoją wolą napełniaj go pokojem i doprowadź do pełnej jedności”. Przekład sugeruje, że Kościół nie posiada jedności. Jest to o tyle dziwne, o ile chwilę wcześniej odmawialiśmy Credo (Wierzę), gdzie padają słowa „wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”.
Dobrze więc mówi włoskie przysłowie „traduttore traditore” (tłumacz jest zawsze zdrajcą). W pomniejszych kwestiach przekład na język polski jest tylko nieścisły. I tak np. przed przyjęciem Ciała Pańskiego mówimy: Panie, nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo? Podczas gdy w wersji łacińskiej tekstu Mszału czytamy: Domine, non sum dignus ut intres sub tectum meum, sed tantum dic verbo? Widać wyraźnie, że w tłumaczeniu pominięto ?dach?. W Confiteor (Spowiadam się Bogu…) mamy „fratres” (bracia), po polsku doklejono i siostry. W wezwaniu do znaku pokoju mamy „offerte vobis pacem” i nie ma mowy o żadnym znaku pokoju. Na rozesłanie mamy „Ite, Missa est”. Starsi księża mówią jeszcze (co wydaje się poprawniejsze) „Idźcie, Ofiara spełniona”. Mszał przewiduje jednak „Idźcie w pokoju Chrystusa” (to zakończenie nie drażni protestantów). Takich kwiatków jest mnóstwo. Osobną sprawą jest zmiana polskich słów zapisanych w Mszale. I tak np. mamy „módlcie się, aby naszą wspólną (lub naszą i waszą) ofiarę przyjął Bóg…”, „przekażmy sobie znak pokoju”. Mamy to do czynienia z przypadkiem księdza, który zupełnie nie rozumie teologii liturgii, którą sprawuje.
2. Gesty i postawy
W komunikacji mamy również znaki. Podanie lub nie podanie ręki, podniesiony kciuk, wysunięty środkowy palec. W zależności od kraju te znaki mają swoje znaczenie. W liturgii znaki w postaci gestów i postaw są komunikacją opartą o historię. Jeśli więc kapłan nie wykonuje przepisanego głębokiego skłonu na słowa „i za sprawą Ducha świętego przyjął ciało…” to nie rozumie historii, która się za tymi słowami kryje. Jeśli natomiast na „znak pokoju” odchodzi od ołtarza (na którym jest już obecny Bóg), to komunikacja staje się niebezpiecznym bełkotem. Bowiem ważniejszy okazuje się człowiek niż Bóg. Jest to generalny problem reformy, która stała się antropocentryczna więc sprzyja takim zachowaniom. W dziedzinie gestów jest ogromny obszar zaniedbania od prostego złożenia rąk, do przyjmowania Ciała Pańskiego na rękę.
3. Przedmioty
Jeśli coś jest oddane Bogu, powinno być najlepsze. I slogany o ubóstwie i stajence są tyle warte, ile obietnice rządu. Przypomnę tylko słowa biedaczyny z Asyżu, św. Franciszka „ubóstwo zatrzymuje się na pierwszym stopniu ołtarza”. Komunikacja za pomocą przedmiotów ma ogromne oddziaływanie. Jeśli proboszcz usuwa balaski i wyrzuca tabernakulum z prezbiterium do nawy bocznej, to daje pewien sygnał. Jeśli daje do Mszy wino za osiem złotych za butelkę (prawdziwy przypadek), a stawia przy wizytacji biskupiej wino o wiele droższe, to także daje tym pewien sygnał. Jeśli troszczy się bardziej o swój samochód, niż o jakość naczyń liturgicznych, to także coś tym mówi. Z tym punktem łączy się kwestia architektury kościołów; to także pewien stopień komunikacji. Mszy z udziałem biskupa; kto pamięta, że winno być wtedy siedem świec. Lista jest długa.
Wszystko sprowadza się do języka jakim się posługujemy (księża i świeccy). Powtórzę to, co napisałem we wstępie. Błędy popełniamy wszyscy, ale pewnych błędów popełniać nie powinniśmy, a inne śmierdzą siarką.
Wydaje mi się, że język liturgii jest krystaliczny i należałoby w nim szukać raczej głębi a nie dwuznaczności.
Zastanawiają mnie natomiast gesty i postawy ludzi Kościoła innego rodzaju: publiczne odmawianie egzorcyzmu w pozycji klęczącej na lekcji religii przez świeckiego katechetę [co zdarzyło się w szkole do której chodzi mój syn], nakładanie rąk przez księdza w mieszkaniu na plebanii [z czym zetknęłam się osobiście jako nastolatka] – > Kiedyś nie poddawałam tego typu praktyk krytyce i przyjmowała je za oczywiste, ale dzisiaj podchodzę do nich ze sporą dozą nieufności.