Tytuł tego wpisu pochodzi od Hansa Ursa von Balthasara. Autor oczywiście wychwala reformę liturgii po Soborze, w której „pokonano świeckie opory, cofając się aż do młodości chrześcijaństwa przywrócono i uzdrowiono wszystko, co zostało wyparte (…)”. Jednak w pewnym momencie nawet Balthasar dostrzega:
„Niemniej jednak to wszystko nie jest jednoznaczne. W sposób drastyczny poznajemy to po reakcjach ludzi starych, którzy nie potrafią i nie chcą przystosować się do nowego porządku liturgicznego. Sprzeciwiają się mu nie tylko z powodu przywiązania do tradycji, ale również dlatego, że przeżywają utratę najdroższych im wartości, które na skutek przełomu liturgicznego zostały im wydarte. Jakich wartości im zabrakło? Przestrzeni duchowej, ciszy, jaką osłaniamy misterium! Czyż nie dokonuje się coś, co jest najbardziej niepojęte?
(…)
Duchowni, w przekonaniu, że jest zbędna [cisza i adoracja], albo że lud Boży zgromadzony w świątyni jeszcze do niej nie dorósł, wysilają swą fantazję, by do ostatniej sekundy wypełnić czas w sposób możliwie najbardziej pożyteczny i urozmaicony. Nieustanny szmer płynie jak z taśmy: jeśli nie są odmawiane pacierze, albo jeśli nie czyta się lub nie wyjaśnia Pisma św., trzeba śpiewać i odpowiadać na wezwania kapłana. (…) Tymczasem trzeba zdać sobie sprawę, że prawie nikt z obecnych w ciągu całego tygodnia nie ma czasu i okazji do głębszego skupienia się, że dusze wiernych w czasie niedzielnej Mszy św., winny także obcować z Bogiem sam na sam, by odpoczywać i zaczerpnąć powietrza, że Bóg szczególnie wyraźnie mówi do nich w ciszy, że liturgia słowa Bożego, gdy jest przepowiadaniem i modlitwą, upiększa – rzecz oczywista – słowo Boże, ale że niezbędny jest także akt cichego, osobistego przyzwolenia na przyjecie słowa – jeśli wszystko nie ma upaść na kamienie i między ciernie.
Z pewnością, piękne dialogowane nabożeństwo parafialne również sprawia pewnego rodzaju satysfakcję. Proboszcz jest zadowolony ze swej parafii, bo dzielnie z nim współpracowała. Sama parafia jest zadowolona z siebie, bo zafundowała sobie tak piękną ucztę duchową. I oto mamy Kościół, który zadowala się sobą! Oto mamy duchowe rozkoszowanie się wspólnoty sobą! Oto cechy, które zwykliśmy wytykać obrzędom wspólnot religijnego pietystycznegi i liberalnego protestantyzmu!” (Hans Urs von Balthasar, Kim jest chrześcijanin, tlum. F. Wycisk, Paryż 1971).
To prawda,ze chwile ciszy są niezastąpione.Z niecierpliwością czekam na środową godzinę adoracji przed Nowenną do Matki Bożej Nieustającej Pomocy.Nie ma śpiewów ani głośnych modlitw i zagłębiam się zarówno w cierpienie Pana w Ogrójcu jak i Maryi, która chociaż nieobecna fizycznie, duchowo cierpiała z Synem.Po godzinie takiej cichej modlitwy czuję się jak wędrowiec, który zrzuca plecak.Jest mi lekko i z nadzieją wracam do codziennych obowiązków.
Jak by nie patrzeć, pełne uczestnictwo we mszy świętej umożliwia wiernym i po jednej, i po drugiej stronie ołtarza całkowitą realizację powołania człowieka do modlitwy. 🙂