O aborcji napisano już wiele. Przez internet przetacza się dyskusja zwolenników i przeciwników, a przez miasta fala protestów. Wydaje się, że samo przytoczenie logicznego myślenia (starałem się to zrobić m. in. w tekście Ludzie bez torsów) nie wystarcza. Być może trzeba przyjąć, że część społeczeństwa (głośna i zorganizowana) wyznaje zasadę Hegla: „Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”. Niemniej, podczas dyskusji w internecie znalazłem jeszcze kilka argumentów za pełną ochroną życia. Podzieliłem je na trzy części (stopnie).
1. biologia
a. DNA
Sam plemnik to nie człowiek i sama komórka jajowa to też jeszcze nie człowiek (piszę to, ponieważ zdarzało mi się spotkać osoby twierdzące, że skoro aborcja jest morderstwem, to podobnie rzecz ma się z owulacją). Być może niektórzy w podstawówce byli na wagarach, więc trzeba przypomnieć. W normalnym procesie, w zapłodnieniu dochodzi do powstania diploidalnej komórki (zygoty). Wyjaśniam trudne pojęcia z zakresu biologii w gimnazjum: komórki haploidalne zawierają pojedynczy zestaw chromosomów (plemnik, komórka jajowa), komórki diploidalne zawierają podwójny zestaw chromosomów. Odnośnie problemu aborcji, przekładając powyższe na język przykładu. Jeśli Jan Kowalski zacznie krwawić z nosa na ulicy, to badając jego krew (DNA) można przyporządkować tę krew do Jana Kowalskiego (tak się robi kiedy policja zbiera ślady biologiczne na miejscu przestępstwa). Jeśli Jan Kowalski spotka na swej drodze Martę Kwiatkowską i owocem tego spotkania będzie ciąża, to DNA płodu nie będzie należało do Marty Kwiatkowskiej ani do Jana Kowalskiego. Będzie to DNA zupełnie nowego bytu, który każdy średnio rozgarnięty student biologii przyporządkuje do gatunku homo sapiens. Wydaje się to dość oczywiste, ale pisząc ten tekst słucham audycji w radiu i pewien redaktor z poczytnej gazety (przez litość nie przytoczę jego nazwiska) stwierdził, że „według działaczy pro-life i Kościoła człowiek istnieje od momentu stosunku seksualnego”. Pan redaktor nie tylko nie zna nauki Kościoła i poglądów ruchów pro-life, ale ma problemy ze zrozumieniem biologii, co nie przeszkadza mu być koryfeuszem oświecenia publicznego.
Sama biologia mówi nam o absurdalności hasła: „moje ciało, mój wybór”. Jeśli ktoś na strajku 3.10.2016 zgubił mózg, to jest szansa, że przez identyfikację da się go przyporządkować danej osobie. Jeśli ktoś ze strajku poddał się aborcji, to niestety nie zadecydował o własnym ciele, ale popełnił morderstwo na innym osobniku gatunku homo sapiens.
b. proces
Nasza zapłodniona komórka jajowa poddana zostaje procesowi. Biologia podaje cały cykl przemian, podziałów, różnicowania. W każdym razie, przy zapewnionym bezpiecznym środowisku, zygota zaczyna funkcjonować sama z siebie. Jest to proces ciągły, w którym uaktualniane są możliwości specyficznie ludzkie (bo z człowieka nie rodzi się słoń) i które nie stanowią zmiany co do istoty człowieka (nawet profesor Środa miałaby problem z wyjaśnieniem jak „coś” staje się „kimś”). Warto zwrócić uwagę, że jest to też proces zdeterminowany. Mamy zatem naszego Jana Kowalskiego i Martę Kwiatkowską. Potencjalnie zarówno on jak i ona mogą wejść w różne relacje z różnymi partnerami (w logice nazywamy to możliwością). W momencie zapłodnienia spotyka konkretny plemnik z konkretną komórką jajową (obszar możliwości został zawężony) i daje początek konkretnemu człowiekowi (można zatem określić na podstawie DNA jego odrębność i niektóre cechy fizyczne). Mówiąc znów niedoskonałym przykładem. Mamy bazę materiałową i oprogramowanie (informatycy użyją słów hardware i software). Każdy pracownik korpo wie, że używając Excela wykorzystujemy funkcje. Mamy zdefiniowane warunki, uruchamiamy np. funkcję „jeżeli” i program dla dużych ilości danych sam ową funkcję wykonuje. Do nas należy określenie warunków początkowych, określenie funkcji i wciśnięcie klawisza enter. Mało kto wie, jak działa złącze p-n wykorzystywane w technologii produkcji komputerów, ale każdy wie, że ustalając warunki w arkuszu kalkulacyjnym, uruchamiając poprawną funkcję i wciskając enter na końcu uzyskamy poprawny wynik. Dla tych, dla których mowa w przypowieściach jest zbyt trudna, wyjaśniam, że mamy warunki początkowe (Jana Kowalskiego i Martę Kwiatkowską), uruchamiają oni funkcję (współżycie seksualne) i naciskają enter w postaci zapłodnienia. Na końcu tego procesu jeszcze nikt nie był zaskoczony, bo zawsze było to dziecko gatunku homo sapiens. Nawet jeśli dziecko urodziło się chore, to nadal jest dzieckiem ludzkim (tak jak uszkodzony komputer nadal jest komputerem mimo, że pewne jego części są niesprawne). Ten proces rozpoczęty przez zapłodnienie nosi w sobie również mechanizm końca. W okresie płodowym jedne komórki płodu rosną, inne giną. Ten mechanizm nosi nazwę apoptozy. Jest on odpowiedzialny m. in. za to, że zasadniczo każdy z nas ma pięć palców. We wczesnym życiu płodowym nasze palce są złączone, potem komórki zespalające wchodzą w apoptozę i giną. Podobnie rzecz ma się z większością komórek dorosłego człowieka, niosą one w sobie mechanizm śmierci (średniowieczni ludzie śpiewali „Media vita in morte sumus„, ale przecież „co oni tam wiedzieli”).
c. czas
Plemnik dziś jest plemnikiem, jutro będzie plemnikiem, za 100 lat także będzie plemnikiem. Jeśli dochodzi do zapłodnienia, to owo „coś” za chwilę wykształci poszczególne organy i za 9 miesięcy nie tyle przyjdzie na świat (bo już jest na świecie), co zmieni miejsce zamieszkania (dlatego też aborcja jest dyskryminacją człowieka ze względu na położenie). Jeśli mieszamy ze sobą mąkę, jajka, drożdże i co tam jeszcze trzeba oraz wstawiamy to do piekarnika, to za jakiś czas będziemy mieli pyszne ciasto. Sama mąka i same drożdże ciastem nie są, ale po wymieszaniu i zapewnieniu odpowiednich warunków (w tym także odpowiedniego czasu) dają efekt w postaci ciasta. Niektórym się tu włącza taki pseudopoprawny obrazek zwolenników aborcji.
Ten błąd aborcjonistów zostanie omówiony przy okazji argumentów filozoficznych (konkretniej przy definicji osoby). Czas jest też na tyle ciekawym zjawiskiem, że można przez jego pryzmat definiować człowieka. Z naszej perspektywy istniejemy tu i teraz (ogarniamy też świadomością jakiś czas wstecz). W perspektywie gdzie główną rolę gra czas, człowiek nie jest tu i teraz, ale jest sumą wszystkich stanów obiektu w najmniejszym kwancie czasu. Oznacza to, że najmniejsza zmiana w punkcie początkowym ma wpływ na następny moment i kolejne (znany „efekt motyla” czy w nomenklaturze fachowej chaos deterministyczny). Jeśli więc Marta Kwiatkowska nosi pod sercem płód i ów płód zostanie napromieniowany, to owo doświadczenie (w danym kwancie czasu) będzie miało wpływ na całe życie tego małego, konkretnego człowieka. Czas daje nam także wskazówkę, że samo ciało nie może być podstawą do orzekania tożsamości (samo ciało rozumiane jako jakiś etap rozwoju i samo ciało rozumiane jako jako jego poszczególne elementy, które mogą być mniej lub bardziej doskonałe jak w przypadku chorób czy niepełnosprawności). Biologia bowiem mówi, że co jakiś czas zmieniamy całkowicie garnitur komórek (problem tzw. paradoksu statku Tezeusza czy zespołu Downa, w którym dziecko ma dodatkowy chromosom, zostawiam na boku, chcę tylko pokazać, że sama materia nie może być podstawą orzekania).
Z procesem i czasem związane jest jeszcze jedno pojęcie. Istnieje bowiem cybernetyczna definicja aborcji. Na podstawie rozważań metacybernetycznych docenta Józefa Kosseckiego można przyjąć taką definicję: „aborcja to niszczenie systemu (zbioru obiektów elementarnych i relacji między nimi) autonomicznego w momencie w którym jest on najlepszej jakości”. Ciekawym w tym miejscu jest pojęcie „najlepszej jakości”. Człowiek w okresie prenatalnym byłby systemem nie tylko autonomicznym, ale i najlepszej jakości. Żeby to zrozumieć musimy sięgnąć do fizyki i pojęcia rodem z II zasady termodynamiki, do entropii. W największym skrócie entropia jest miarą stopnia nieuporządkowania układu. Postaram się to wytłumaczyć. Każdy z doświadczenia wie, że bałagan robi się sam. I od strony fizyki odpowiedzialną za ten stan rzeczy jest właśnie entropia. Jeśli byśmy posprzątali swój pokój, zamknęli go na klucz i zajrzeli do niego po 150 latach, to jego stan byłby gorszy od tego momentu, w którym go zostawiliśmy. Tak działa entropia. Co zatem wspólnego ma entropia, czas, proces i owa „najlepsza jakość” z definicji cybernetycznej? Można przyjąć, że w chwili zapłodnienia, kiedy powstaje oddzielny byt mający odrębne od ojca i matki DNA, jest on najlepszej jakości (pomijam tu przypadki chorób genetycznych). Dzieje się tak, ponieważ przy każdym dalszym podziale komórek i aż do momentu śmierci, replikujące się DNA może ulec deformacji. Człowiek od poczęcia, przez niemowlęctwo, dorastanie i dojrzałość czy starość nieustannie, jak cały wszechświat, podlega zjawisku entropii. Wzrastająca entropia (jako miara stopnia nieuporządkowania układu) sprawia, że błędy na poziomie DNA czy poziomie komórkowym multiplikują się (np. powstanie nowotworu złośliwego wymaga kilku mutacji). Im dłuższy czas od momentu poczęcia, tym prawdopodobieństwo zaistnienia błędu w systemie jakim jest organizm człowieka jest większe. Dlatego też osoby starsze (dłużej poddane zjawisku entropii) chorują statystycznie częściej niż ludzie młodzi. W końcu entropia sprawia, że człowiek umiera (układ staje się zbyt nieuporządkowany). Proces, czas (strzałka czasu) i wspomniana entropia nie poprzestają na śmierci. Ciało podlega rozkładowi (entropia cały czas się zwiększa). Wniosek, który płynie z powyższych rozważań a który dotyczy aborcji zgadza się z jej cybernetyczną definicją, szczególnie we fragmencie dotyczącym „najlepszej jakości”.
d. organizm
Każdy człowiek (ten pod sercem matki i ten czytający teraz ten ten tekst) jest na jakimś etapie rozwoju osobniczego (końcem tego rozwoju jest śmierć). Faktem biologicznym jest też to, że komórki czy tkanki są częścią składową organizmu. Zarodek/płód jest organizmem a nie częścią organizmu czy zlepkiem komórek. Jeśli przyjąć twierdzenia aborcjonistów, że do uznania człowieczeństwa konieczny jest rozwój np. mózgu, to należałoby zupełnie spokojnie zabijać także trzydziestolatków (wiemy, że mózg rozwija się mniej więcej do tego czasu).
Jeśli tym punktem zaistnienia człowieka (jeśli już przyjąć karkołomną tezę, że „coś” może stać się „kimś”) jest samoświadomość, to nikt z nas (włącznie z profesor Środą, Wandą Nowicką czy Kazimierą Szczuką) nie pamięta tego momentu (nie przeszkadza to mówić tym paniom o sobie „ja” widząc siebie na zdjęciach jako rozkosznego bobasa). Mamy wtedy też trudność z ludźmi śpiącymi, którzy fruwając sobie nad dachami miast we śnie są głęboko przekonani, że to rzeczywistość i nie można ich posądzać o samoświadomość aktualną.
Podsumowując, zwykła znajomość biologii z zakresu podstawówki/gimnazjum wystarczy, aby uznać, że zarodek/płód jest człowiekiem. „Osoba” jako pojęcie nie należy do kategorii pojęć biologicznych, trzeba więc wspiąć się o krok wyżej.
2. filozofia
a. człowiek bez praw
Biologia powiedziała nam, że płód jest człowiekiem, ale być może taki człowiek nie ma żadnych praw ponieważ nie jest osobą ludzką. Nie używa bowiem rozumu (żeby ułatwić odbiór będę stosował zamiennie wyrazy „rozum” i „umysł” w nadziei, że filozofowie mi kiedyś to wybaczą). Jednak pewne rozróżnienie trzeba tu poczynić. Mózg jest organem, rozum jest umiejętnością (nie jest fizycznym obiektem). Jeśli więc uznajemy, że podstawą przyznania statusu osoby jest fakt używania rozumu, to popadamy we wcześniej omawiany paradoks ludzi śpiących czy tych, którzy tracą przytomność lub są w śpiączce itd. Możliwe rozwiązanie zakłada, że ktoś kto choć raz używał rozumu, raz na zawsze nabywa praw do bycia osobą. Problem z tym wyjściem jest taki, że dzieci do około drugiego roku życia posiadają myślenie właściwe zwierzętom (m. in. dlatego dziecko musi wszystkiego dotknąć, polizać itd.). Myślenie abstrakcyjne rozwija się dopiero później (jeśli ktoś uczył w gimnazjum, wie, że nawet w tym wieku abstrakcyjne myślenie bywa problemem). Można więc logicznie przyjąć, że noworodki można hodować i zabijać (jak inne zwierzęta) lub przyznać im prawa osoby od momentu poczęcia (w rzeczywistości nie mamy nawet logicznego prawa nadawać takiego statusu dzieciom; pisałem o tym we wzmiankowanym już tekście „Ludzie bez torsów”). Na marginesie tych rozważań należy przytoczyć absolutnie skandaliczne świadectwo gwiazdki środowisk aborcyjnych, prof. Dębskiego. W jego książce czytamy:
„W szpitalu podajemy leki wywołujące skurcze. (…) Tak samo jak przy normalnym porodzie – boli brzuch, jest krwawienie, jest rozwarcie. Rodzi się dziecko i umiera. Przed samym porodem, czasami w jego trakcie albo sporadycznie zaraz po? (M. Dębska, R. Dębski, M. Rigamonti, Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek, Warszawa 2014, str. 99n). Ponieważ niektórym czytanie ze zrozumieniem przychodzi z trudnością, trzeba podkreślić, że profesor Dębski przyznaje, że przy procedurze aborcyjnej czasem rodzą się żywe dzieci! I, jak było w przypadku szpitala Św. Rodziny, takie dzieci prawdopodobnie zostawiane są, żeby umarły. I to przyznaje lekarz i profesor, gwiazdka środowisk aborcyjnych. Co więc jest większą niepełnosprawnością, zespół Downa czy to, że w człowieku coraz mniej człowieczeństwa?
b. zależność
Zależność dziecka od matki jest oczywista. Ustawianie granicy do kiedy można wykonywać aborcję wywołuje kolejny paradoks, mianowicie wcześniaki. W filmie G. Brauna „Nie o Mary Wagner” przytoczone jest prawo Kanady. Określa ono, że do momentu urodzenia płód nie jest człowiekiem. I w tym samym kraju ratuje się wcześniaki (napisałem już kiedyś, że moc stwórcza feministek mnie zadziwia; jeśli chcą dziecka, to jest to już człowiek, jeśli nie chcą, to jest to tylko płód i można go usunąć). Problem zależności jako argumentu na rzecz aborcji można spotkać w środowisku feministycznym. Zdarzyło mi się kilka razy usłyszeć/przeczytać coś w stylu: „przecież płód żyje kosztem matki”. Pomijam, że samo użycie słowa „matka” definiuje, że mamy do czynienia z dzieckiem. Załóżmy zatem, że większość aborcyjnych zapędów nie wynika z faktu gwałtu (co jest zgodne z twardymi danymi).
Nasi bohaterowie, Jan i Marta, dowiedzieli się, że dziecko może mieć zespół Downa (słowa „może mieć” nie są podkreślone bez powodu, bowiem obecna ustawa zakłada jako przesłankę do aborcji „duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”). Nastąpiła więc zgoda obojga partnerów (przez fakt współżycia, nawet gdyby każda ze stron uprawiała seks w płaszczu przeciwdeszczowym, jest szansa na poczęcie) a następnie próba wycofania się z podjętej decyzji. Sytuacja jest podobna do tej, jeśli ktoś ofiaruje innej osobie nerkę (następuje zgoda), żeby następnie zmienić zdanie i usunąć nerkę u biorcy powodując śmierć. Nie można mieć pretensji do prawa powszechnego ciążenia, że jeśli ktoś wyjdzie z dziewiątego piętra przez okno, to owo prawo zadziała. Fakt podjęcia pewnych czynności niesie także ciężar odpowiedzialności.
c. prawa kobiety
To jeden z ulubionych refrenów środowisk aborcyjnych. Jakie zatem prawa kobiety ma naruszać dziecko? Najczęstsza odpowiedź dotyczy zagrożenia życia w następstwie chorób płodu. Procedowana ustawa zgodnie z etyką zakłada zaistnienie takiej sytuacji. Mówi się wtedy o tzw. akcie o podwójnym skutku. Ratujemy życie kobiety licząc się z tym, że skutkiem działań może być śmierć dziecka. Instytut Ordo Iuris, wbrew kłamstwom dotyczącym karania matek, lekarzy, poronień itp., wyjaśnia:
„Ciąża pozamaciczna (przykład).
Przykładem na zastosowanie projektowanych przepisów jest przypadek ciąży pozamacicznej. Mając na uwadze, że zagnieżdżenie zarodka w jajowodzie zawsze prowadzi do zagrożenia życia matki oraz zagrożenia życia dziecka, o stanie bezpośredniego zagrożenia życia matki możemy mówić już od chwili zagnieżdżenia zarodka. A zatem, w świetle projektowanych przepisów projektu „Stop Aborcji”, lekarz może podejmować wszelkie działania dla ratowania życia matki (godząc się również na śmierć dziecka), już od chwili postawienia diagnozy ciąży pozamacicznej.
Bezpośrednie niebezpieczeństwo. Należy podkreślić, że zgodnie z utrwaloną doktryną prawa, „bezpośredniość niebezpieczeństwa” dla życia matki nie musi być związana z nagłością zagrożenia lub bezpośredniością czasową. Bezpośredniość polega zatem na tym, że obecny stan, z prawdopodobieństwem bliskim pewności, przerodzi się w stan zagrożenia. Wszelkie wątpliwości w tej materii rozwiał wyrok Sądu Najwyższego już w 1937 roku (2 K 1444/36), a następnie potwierdził wyrok Sądu Najwyższego z 1973 roku (III KR 6/73). Dzisiaj jest to elementarna wiedza wymagana od prawnika drugiego roku, zawarta w komentarzach do kodeksu karnego.
[ P. Daniluk, w: Stefański (red.), Kodeks Karny, komentarz do art. 26, dostęp: LEX. Zob. tez?: J. Giezek (red.), N. Kłączyńska, G. Łabuda, Kodeks karny. Część? ogólna. Komentarz. (Komentarz do art. 26 KK, dostęp: LEX); A. Zoll, Komentarz do art. 26 KK [w:] Kodeks karny. Część? ogólna. T. 1. Komentarz do art. 1?116. Red. Andrzej Zoll. Aut.: G. Bogdan, Z. Ćwiąkalski, P. Kardas, J. Majewski, J. Raglewski, M. Szewczyk, W. Wróbel, A. Zoll. Wyd. 2. Kraków 2004, dostęp: LEX]”.
Zapłodnienie jest procesem fizjologicznym, proces odżywiania dziecka także. Trudno winić procesy biologiczne czy fizyczne, że naruszają prawa człowieka. To jakby stwierdzić, że prawo powszechnego ciążenia dyskryminuje osoby otyłe. Można postawić zarzut, że rząd wprowadzając zakaz aborcji łamie prawa kobiet. Jest to argument błędny, ponieważ nie ma prawnego obowiązku współżycia czy rozmnażania się. Jeśli ktoś wjeżdża pod prąd na autostradę i następuje zderzenie czołowe, to nie może mieć żalu do rządu, że narysował na asfalcie podwójną ciągłą. Podobnie rzecz ma się z karaniem. Instytut Ordo Iuris wyjaśnił to na swojej stronie. Dodać należy, że jeśli ma miejsce przekroczenie prawa, musi być sankcja inaczej prawo jest martwe. Wyobraźmy sobie, że kodeks karny zabrania zabójstwa, ale nie przewiduje za to żadnej kary. Albo, że co prawda istnieje zakaz przekraczania prędkości, ale nie istnieje żadna kara za taki czyn.
d. sprzeczności w prawie
Jeśli dziecko/płód nie ma praw, to samo prawo zakłada mnóstwo sprzeczności. Poczęte dziecko nie ma zdolności prawnej (ustawa z 7 stycznia 1993 przyznawała takie prawo dziecku poczętemu, ale zapis ten uchylono), ale inne przepisy gwarantują dziecku pewne prawa. Istnieją cztery przypadki tego typu. Dziecko poczęte może być spadkobiercą (art. 927 § 2 KC). Dziecko może dochodzić, po urodzeniu, odszkodowania za szkody wyrządzone w okresie prenatalnym (art. 446 KC); nawet przeciw matce. Można także dokonać uznania dziecka poczętego (art. 75 KRO). W końcu jeśli to konieczne można dla dziecka poczętego ustanowić kuratora jego praw (art. 182 KRO). Istnieją także orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie dzieci poczętych oraz zapis w ustawie o Rzeczniku Praw Dziecka.
Bardziej szczegółowe ujęcie tego problemu zawarłem w tekście „Trybunałem w aborcję„.
Pomijam całe rozległe ustawodawstwo mówiące o śmierci dziecka w trakcie trwania ciąży na każdym jej etapie i przysługujące dziecku i rodzicom pewne prawa z tego tytułu. Sama medycyna ma także pewien problem. Polski Kodeks Etyki Lekarskiej jasno stanowi (art. 45):
„2. Lekarzowi nie wolno przeprowadzać eksperymentów badawczych z udziałem człowieka w stadium embrionalnym.
3. Lekarz może przeprowadzać eksperymenty lecznicze z udziałem człowieka w stadium embrionalnym tylko wtedy gdy, spodziewane korzyści zdrowotne w sposób istotny przekraczają ryzyko zdrowotne embrionów nie poddanych eksperymentowi leczniczemu” (podkreślenia moje). Po pierwsze jasno zostało określone, że człowiek istnieje w stanie embrionalnym. Po drugie temu stadium życia człowieka przysługują pewne prawa.
e. Boecjusz
Wszystkim tym, którzy twierdzą, że nie mamy definicji osoby, trzeba przypomnieć, że od blisko 1600 lat taką definicję mamy a braki w wykształceniu można i powinno się nadrabiać. Boecjusz stworzył taką definicję. Osoba, według niej, to indywidualna substancja natury rozumnej. W ogromnym skrócie definicja Boecjusza sprowadza się do dwóch kwestii na użytek naszych rozważań. Pierwsza z nich to indywidualność płodu. Wiemy, już że DNA płodu wskazuje na odrębność biologiczną. Od strony filozoficznej embrion jest jednością funkcjonalną i zaprogramowanym istnieniem (ma cel). Druga kwestia dotyczy rozumnej natury. Tu dochodzimy do wyjaśnienia pseudopoprawnego obrazka z jajkiem i kurą, dębem itd. Człowieka niewątpliwie wyróżnia rozumność i wolność. Gdyby jednak te przymioty traktować w sposób absolutny, to nie moglibyśmy ludźmi nazywać narkomanów, alkoholików czy chorych umysłowo. W ich przypadku istnieje jakaś zewnętrzna przyczyna, która utrudnia im/uniemożliwia zachowywanie się „jak ludzie” (substancja chemiczna, choroba). W tym rozumieniu człowiekiem nie jest też poczęte dziecko (ze względu na niewystarczającą dojrzałość). Wracamy do jajka i dębu. Oczywistym jest, że jajko nie jest kurą a żołądź dębem. Niemniej jajko i żołądź mają naturę kurzą i naturę dębu. Kamień nigdy nie stanie się kurą ani dębem (nawet jak profesor Środa wymyśli w jaki sposób „coś” staje się „kimś”, nawet jak marksiści twierdzą, że koń gdyby dostatecznie dużo pracował, to stałby się człowiekiem). Nie stanie się tak, ponieważ kamień nie ma natury kurzej czy natury dębu. Nieboszczyk Arystoteles rozwiązał to już wiele wieków temu. Byt może być w możności lub w akcie. Żołądź jest w możności bycia dębem ponieważ uczestniczy w naturze dębu. Kamień nie jest dębem ani w możności, ani w akcie (ponieważ nie uczestniczy w naturze dębu). Z dziećmi poczętymi zasada jest analogiczna. Są oni nie tylko ludźmi, ale i osobami, ponieważ są w możności i uczestniczą w ludzkiej naturze. W związku z tym można przyjąć tylko dwa stanowiska. Albo osobami są tylko ludzie w akcie (więc narkomanów, alkoholików, chorych psychicznie można pozbawić życia), albo należy przyznać prawa (w tym podstawowe prawo do życia) każdej osobie nawet, gdy jej rozumność i wolność znajdują się tylko w możności. Owa natura człowieka (ujmowana jako rozumność i wolność) nie może się brać z niczego („ex nihilo nihil„), więc w sposób potencjalny (możnościowy) musi istnieć od samego początku. Człowiek posiada pewne cechy jak np. kolor skóry czy płeć. Jeśli budować etykę na tych cechach, to będzie ona odpowiednio rasizmem i seksizmem (lub innym rodzajem dyskryminacji). Etyka więc winna być budowana nie na cechach człowieka, lecz strukturze bytowej a ta jest niezmienna i nie zależy od woli polityków czy zdania demokratycznej większości.
Warto w tym miejscu przypomnieć kilka zasadniczych prawd ze zbioru filozofii człowieka.
„Każdy byt działa zgodnie ze swą naturą, będącą takim koniecznościowym układem składowych elementów tej natury, że wyzwolone działanie już jest zdeterminowane przez charakter (strukturę bytową) danej natury. W człowieku dostrzegamy także zdeterminowaną naturę, będącą gigantyczną strukturą materialną (…). Tak rozumiana ludzka natura, posiadająca swoją 'historię naturalną' zapisaną w bitach informacji genowych, działa automatycznie, 'naturalnie', nie przechodząc w swym działaniu przez 'próg świadomości'; nie jest to działanie kierowane ludzkim rozumem. (…) Ale 'ludzką naturę' stanowi również porządek osobowy jako źródło działania niezdeterminowane, otwarte, wolne. Istnieje więc w człowieku, jednym bycie, 'dramat natury i osoby', polegający na tym, że na bazie normalnego działania natury zdeterminowanej formuje się, jako istotnie ludzka, możność działania wolnego, transcendującego świat materii, który posiada dominujące znaczenie w tym wszystkim, co nazywa się życiem wegetatywnym człowieka. (…) Upływ czasu nie zmienia bytowej konstytucji podmiotu,który wchodzi w świat właśnie jako podmiot w postaci organizmu embrionalnego. Podmiotowość ta to nic innego, jak substancjalność doświadczona 'od wewnątrz' jako ludzka, dynamiczna, celowa. (…) Ciało ludzkie to bowiem nic innego, jak materia nieustannie organizowana dla istotnych potrzeb człowieka, który dlatego, że jest człowiekiem, żyje materią organizowaną nieustannie w ciało. (…) byt ludzki istnieje wpierw jako całość, w której formują się 'części', a nie odwrotnie. Zatem 'całość' człowieka nie jest sumą jego 'części'; jest 'czymś więcej', o czym świadczy analiza wewnętrznego doświadczenia, gdy 'ja' nieustannie transcenduje to wszystko, co 'moje'. (…) Ciało, będąc racją konieczną istnienia i działania człowieka, umożliwia mu uświadomienie sobie świata i osób drugich, a także samego siebie, umożliwia własną samowiedzę. Jest zatem czynnikiem współkonstytującym doskonalenie się wewnętrzne człowieka – a przez to może być uznane za 'wyraz' samego człowieczeństwa, rozumiejąc przez to jakby objawienie się człowieka samemu sobie”, (M. A. M. Krąpiec, Człowiek jako osoba, Lublin 2009).
3. Sens
Pytanie o sens pojawia się szczególnie tam, gdzie zwykły bieg rzeczy zostaje nagle przerwany. W naszym przypadku są to np. choroba i cierpienie dzieci czy ciąża będąca wynikiem czynu zabronionego. Jak wykazałem są to bardzo rzadkie przypadki rozumiane jako przesłanka dla aborcji (a jak pokazuje kazus Natalii Przybysz choroby dzieci czy ciąże z gwałtu, to tylko zasłona dymna). Niemniej każdy z nich wywołuje pytanie o sens. Trzeba jednak poczynić pewne uwagi wstępne. Żeby było łatwiej posłużę się przykładem. Załóżmy, że boli nas ząb i spuchła nam połowa twarzy. Świat za oknem staje się zły i parszywy. Tego samego wieczoru idziemy do dentysty, ten boruje, klajstruje i jesteśmy uratowani, nie boli nas. W drodze do domu dostajemy telefon od szefa; awans i podwyżka. Znów wyglądamy przez okno; świat jest piękny, gwiazdy na niebie i chóry anielskie śpiewają. Pytanie czy świat zewnętrzny przeżył jakąś metamorfozę? Nie, nasze nastawienie się zmieniło. Z tej opowieści wynika, że nasze postrzeganie świata i jego zjawisk wynika często z bardzo subiektywnych wrażeń. Więcej, jesteśmy w stanie bić się o to, co uważamy za prawdę (podczas meczu połowa kibiców widzi, że było tak, a druga połowa widzi zupełnie inny przebieg zdarzeń i gotowi są na wiele żeby udowodnić swoją rację). Kiedy mówimy o dzieciach, które czasem rodzą się chore lub o sytuacji gwałtu, dotykamy takiego patrzenia na świat (dokładnie jak człowiek z bolącym zębem, przy całej nieadekwatności tego porównania). Kobiety wznoszące hasła, że będą musiały rodzić chore dzieci czy dzieci z gwałtu robią nawet więcej. Są jak ów człowiek z przykładu, który ma zdrowe zęby, ale na wszelki wypadek wyrywa sobie wszystkie, ponieważ w przyszłości mogą go boleć a on przewiduje, że będzie mu źle z tego powodu („Bo podobnie jak błędne jest przekonanie, że zgwałcona dziewczyna może po prostu zostać matką podobną innym, tak absurdalny jest pogląd, że dziecko, które nosi, to jakaś potworna narośl pozostawiona w niej przez gwałciciela i zasługująca na karę za jego czyn. (…) Nie wiemy, jakimi będziemy rodzicami, dopóki dziecko nie wtargnie w nasze życie”, F. Hadjadj, Kobieta i mężczyzna. O mistyce ciała). Życie dostarcza jednak przykładów, że ludzie zmieniają zdanie pod wpływem doświadczeń, jak było w przypadku pani Aleksandry Jakubowskiej.
Rzecz druga to sam fakt choroby. Są choroby, które nie dają żadnych szans dziecku na przeżycie. Są też takie, które pozornie większość uznałaby za przesłankę aborcyjną. Znamy takie przypadki. Mamy np. mikrocefalię. A jeśli ktoś używa fejsbuka proszę wyszukać Jaxon Strong. Mamy łuskę arlekinową, a jednak Hunter Steinitz. Pozaczaszkowy rozwój mózgu i Bentley Yoder. Wielu zna Lacey and Christiana Buchanan, niemal wszyscy Nicka Vujicicia. Ktoś powie, że to przypadki jednostkowe i może będzie miał rację. Fakt jednak pozostaje; ludzi, których niektórzy pozbyliby się w fazie prenatalnej żyją i potrafią cieszyć się życiem. Podejrzewam, że część z nich nie jest wierząca, więc nie potrafią wytłumaczyć sobie tego teorią niesienia swojego krzyża. Ciekawą rzecz w tym kontekście napisał profesor Leszek Kołakowski, o którym można powiedzieć wiele, natomiast nie to, że był osobą wierzącą. Otóż zanotował on: „Sens pochodzi jedynie od sacrum, ponieważ nie mogą go wyprodukować żadne empiryczne poszukiwania” (cyt. za: J. Sadzik, Inne niebo, inna ziemia, wstęp do Ziemi Urlo Cz. Miłosza).
Od strony etyki ciekawy pogląd przedstawił prof. Z. Szawarski. Napisał on: „Mając do wyboru dziecko zdrowe i dziecko obdarzone głębokimi i nieodwracalnymi wadami genetycznymi, postąpilibyśmy nierozumnie, wybierając dziecko głęboko upośledzone. Żaden wrażliwy i rozsądny człowiek nie chciałby dobrowolnie urodzić się z głębokim upośledzeniem lub chorobą uniemożliwiającą normalne życie. Kierując się zatem fundamentalną dla moralności zasadą miłości bliźniego, powiadamy: 'Nie skazuj bliźniego swego na takie życie, jakim sam nie chciałbyś żyć'.” (Mądrość i sztuka leczenia)
Tego typu myślenie zawiera minimum osiem rażących intelektualnych błędów:
1. Nie można z zasady „każdy woli mieć dziecko zdrowe niż chore” wyprowadzić wniosku, że dziecko chore można zabić.
2. Pojawienie się na świecie dziecka zdrowego czy chorego zasadniczo nie jest kwestią naszej woli, więc trudno tu stosować kategorię rozumności.
3. Jeśli pojawia się dziecko chore w łonie matki, to ono już istnieje; nie ma zatem możliwości wybierania.
4. Perspektywa człowieka zdrowego i zadowolonego zostaje arbitralnie narzucona wszystkim, którzy są chorzy.
5. Konsekwentnie przeprowadzone tu rozumowanie pozwalałoby także zabijać ludzi po urodzeniu. I nie jest to mój wymysł, tego typu myślenie jest obecne np. u P. Singera („Powinniśmy z pewnością obwarować bardzo ścisłymi warunkami przyzwolenie na zabijanie niemowląt; ale bardziej ze względu na skutki zabijania dla innych, niż na zewnętrzne zło ich zabijania”, Etyka praktyczna, tłum. A. Sagan, Warszawa 2003, s. 165-168; „(…) praktykowane w pewnych kulturach dzieciobójstwo ma solidne podstawy z przeanalizowanych już powodów, dla których noworodkowi nie przysługuje takie samo prawo do życia jak osobie dorosłej”, O życiu i śmierci. Upadek etyki tradycyjnej, tłum. A. Alichniewicz, A. Szczęsna, Warszawa 1997, s. 230).
6. Przyznanie rodzicom wyimaginowanego prawa do posiadania wyłącznie zdrowego dziecka można łatwo rozciągnąć np. na prawdopodobieństwo wystąpienia nowotworu.
7. Takie myślenie niszczy podstawy etyczne cywilizacji zachodniej. W dużej mierze dzięki chrześcijaństwu w owej kulturze jest przechowywane przeświadczenie o bezinteresowności czynu (por. przypowieść o miłosiernym Samarytaninie czy opowieść o czynie Antygony). Jeśli w puncie wyjścia eliminujemy ludzi uznanych za słabych, nie dajemy sobie szansy na bezinteresowność (Chesterton w książce Eugenika i inne zło nazwał to typowo eugeniczne myślenie „wojną ze słabymi”).
8. W konsekwencji obecnym pokoleniom przyznawana jest totalitarna i dogmatyczna władza nad przyszłymi pokoleniami. Jest wielce symptomatyczne, że zwolennicy aborcji najczęściej są wielkimi obrońcami demokracji a sami wbrew wiedzy biologicznej (dogmatyzm) postulują przyznanie państwu (totalitaryzm) prawa decydowania o tym jakie kategorie osób, które nie popełniły żadnego przestępstwa, wolno zabijać. W związku z tym, jak to w krajach totalitarnych było, wykształca się nowomowa, która ma zbudować nową „rzeczywistość” wbrew faktom. Na naszym podwórku warto w tym miejscu zacytować: „Quasi-obiekty wymykają się podziałowi na ludzi i rzeczy; na to, co społeczne i na naturę”, J. Erbel, Po której stronie jest płód?, Krytyka Polityczna 15/2008, s. 162. Oraz: „Zapłodniona komórka jajowa z czasem staje się embrionem, a następnie płodem, który ma rosnąć i stać się dzieckiem. Jego status jest w jakimś sensie tajemniczy i ta tajemniczość, jako niezapisane pole znaczeń, zostawia miejsce dla wszelkich projekcji, przeczuć, wizji, wyobrażeń i niepokojów”, K. Szczuka, Milczenie owieczek, Rzecz o aborcji, Warszawa 2004, s. 29n.
Otóż kluczem do zrozumienia sensu (w tym także sensu cierpienia) być może jest miłość. Badania przeprowadzone w Holandii przez dra Żylicza wskazują, że 80% osób proszących o eutanazje zmienia zdanie, jeśli zostają objęci pomocą i opieką w hospicjum. Na gruncie polskim podobną uwagę czyni profesor Andrzej Szczeklik (Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny), który dłuższy fragment o eutanazji kończy słowami: „I wreszcie osobista uwaga: Przez wiele lat praktyki lekarskiej nie usłyszałem z ust żadnego chorego prośby o eutanazję. Siostra Chmielewska ma to samo doświadczenie, a przecież zajmowała się wyłącznie ludźmi przewlekle cierpiącymi i nieuleczalnie chorymi, z których większość 'wiedziała, iż dni ich są policzone. Ale też wiedzieli, że mają wsparcie w naszej miłości, są nią otoczeni' (M. Chmielewska, Święty nie prosi o śmierć, Dziennik, 2 marca 2007)”. Z dużą więc dawką prawdopodobieństwa można stwierdzić, że nie samo cierpienie jest problemem (pacjenta, także dziecko, można wprowadzić w stan sedacji). Problemem jest to, że nie potrafimy kochać…
Wiem też, że niektórych teraz zawiodę, ale tekst wyszedł długi a nie chcę go zamykać. Dwóch ludzi, którzy pytali o cierpienie i sens. Pierwszy z nich to C. S. Lewis, autor opowieści z Narnii. Na uwagę zasługują w tym temacie dwie jego książki „Problem cierpienia” i bardzo osobista książka napisana po utracie ukochanej żony „Smutek„. W problemie cierpienia Lewis zauważa: „W pewnym sensie chrześcijaństwo bardziej stwarza, niż rozwiązuje problem cierpienia, bowiem cierpienie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że wraz z naszym codziennym doświadczeniem tego bolesnego świata otrzymaliśmy coś, co uznajemy za zapewnienie, że ostateczna rzeczywistość jest sprawiedliwa i miłująca”. Jak Lewis rozwiązuje ten problem?
Idzie jesień, dobra pora na lekturę.
Drugą z osób jest V. E. Frankl, autor książek „Człowiek w poszukiwaniu sensu” oraz „Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu„. Sam autor przeszedł przez piekło obozu koncentracyjnego, stracił żonę a swoje refleksje o poszukiwaniu sensu uczynił podstawą logoterapii. Z jego książki „Bóg ukryty…” dwa fragmenty: „Poproszony o krótkie wyjaśnienie powiedziałbym, że pustka egzystencjalna jest konsekwencją następujących okoliczności. W przeciwieństwie do zwierząt, człowiek nie ulega instynktom w kwestii tego, jak musi postępować. A w przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, nie kieruje się tradycją w kwestii tego, jak postępować powinien. Nie wiedząc zatem, jak musi ani jak powinien postępować, często nie wie nawet, jak właściwie chciałby żyć. Pragnie za to robić, to co robią inni – taką postawę nazywamy konformizmem – albo postępuje zgodnie z tym, czego się od niego żąda – a wówczas mamy do czynienia z totalitaryzmem”. I drugi cytat. Po wyliczeniu sposobów znalezienia sensu (przez czyn, miłość i przekroczenie siebie) mówi: „Jak Państwo widzicie, nawet z wielkiego cierpienia można 'wycisnąć' sens i jest to powód, dla którego życie bez względu na okoliczności może być potencjalnie pełne sensu. Czy należy zatem rozumieć, że cierpienie jest niezbędnym warunkiem odnalezienia sensu? W żadnym wypadku. Pragnę jeszcze raz podkreślić, że odnalezienie sensu jest możliwe pomimo, a nawet poprzez cierpienie – oczywiście pod warunkiem, że jest to cierpienie nieuniknione”.
Być może bardziej dla kobiet, szczególnie tych, które są w trudnej sytuacji związanej z ciążą, polecam książkę – notatnik Tracy Ramos, „Listy do Darcy. wzruszające słowa matki do nienarodzonego dziecka„. Pokazuje ona, że nawet krótkie przebywanie z chorym dzieckiem może być piękne dzięki sile miłości.
Dziękuję.
Świetny tekst,
Ale nie byłbym sobą, gdybym nie chciał w ramach malutkiego uzupełnienia dorzucić jednego grosza odnośnie używanej przez niektóre środowiska proaborcyjne „analogii” między jajem a płodem.
Miałkość takiego porównania na płaszczyźnie filozoficznej już ksiądz wyjaśnił. Dorzuciłbym natomiast również wyjaśnienie biologiczne, jako uzupełnienie wspomnianego wcześniej fragmentu o czasie i elementach tworzących coś. Całe porównanie człowieka w płodowej fazie rozwoju i jajka (kurzego) jest nieadekwatne ze względu na różnice w rozmnażaniu się ludzi i np. ptaków.
I. Kura znosi jaja regularnie bez względu na fakt zapłodnienia przez koguta czy jego brak. W tej sytuacji niezapłodnionemu jaju bliżej do, przepraszam wszystkie Panie za porównanie, kobiecej menstruacji.
II. Niezapłodnione jajo, niezależnie od upływu czasu, pozostanie jajem.
III. W przypadku zapłodnienia: samo jajo nie staje się pisklęciem/kurczęciem/kurą, ale wewnątrz jaja rozwija się zarodek kury (czyli, co oczywiste, kura na bardzo wczesnym etapie rozwoju). W tej sytuacji jajku bliżej do (znów przepraszam wszystkie Panie) kobiecej macicy, łożyska i ogólnie całego matczynego organizmu: stanowi źródło pożywienia i przestrzeń konieczną do rozwoju nowego organizmu. Kurzy embrion/zarodek nie jest z jajkiem tożsamy, ale rozwija się wewnątrz niego. I można go z jajka usunąć, co drzewiej mi się nieraz zdarzało podczas zabaw w kuchni.
IV. Co ciekawe (z tego co czytałem, ale nie jest to informacja na 100% pewna) w celach kulinarnych handel jajkami zapłodnionymi przez koguta jest w Polsce zabroniony.
V. I jeszcze pozostając w temacie jajek, ale już nie kurzych. Jeśli niektóre osoby uznają, że człowiek staje człowiekiem, panda pandą a kot kotem w momencie urodzenia, to analogicznie słowik powinien stać się słowikiem w momencie wyklucia. Co zatem w sytuacji zwierząt jajożyworodnych, które wykluwają się jeszcze wewnątrz organizmu matki? Ot, kolejna zagadka dla pani Środy.
A wracając do meritum, jeszcze raz: bardzo dobry tekst. Dziękuję księdzu. 🙂
Pięknie i mądrze napisane.
Chciałbym się odnieść do tego fragmentu:
„W związku z tym można przyjąć tylko dwa stanowiska. Albo osobami są tylko ludzie w akcie (więc narkomanów, alkoholików, chorych psychicznie można pozbawić życia), albo należy przyznać prawa (w tym podstawowe prawo do życia) każdej osobie nawet, gdy jej rozumność i wolność znajdują się tylko w możności. Owa natura człowieka (ujmowana jako rozumność i wolność) nie może się brać z niczego (?ex nihilo nihil?), więc w sposób potencjalny (możnościowy) musi istnieć od samego początku.”
Rozważmy opcję przyznawania prawa do życia każdej osobie gdy jej rozumność i wolność są tylko w możności. Takie kryterium oczywiście zadziała dla zdrowych zarodków ale gdy mówimy o zarodkach z ciężkimi wadami to możemy rozważyć przypadek gdy rozumność nie jest w możności (np. z powodu bezmózgowia dziecka) lub wolność nie jest w możności (czy o osobie której życie musi być podtrzymywane w sztuczny sposób można powiedzieć, że jest wolna?).
Wobec tego rozumiem, że efektem stosowania kryterium możności rozumności i wolności jest więc zgoda na eugeniczne aborcje zarodków co do których mamy pewność (np. bezmózgowie), że nigdy nie powstanie z nich rozumny i wolny człowiek.
Czy ksiądz jest zwolennikiem przyjęcia takiego kryterium?
Nie zgadzam się z dwóch powodów.
1. Nie rozumiemy tak samo słowa „możność”. Otóż możność to nie możliwość. Możność jest kategorią metafizyczną, możliwość logiczną (jest o tym w tekście). Możność jest przesłanką metafizyczną i nie musi dotyczyć materii (np. przypadków chorób, o których Pan mówi). A więc dziecko nimi dotknięte jest zawsze w możności, nie mając czasem możliwości.
2. W tekście wyjaśniam to bardziej w tekście „ludzie bez torsów”. Otóż człowiekiem są numerycznie wszyscy którzy należą do gatunku homo sapiens nawet gdy nie mają aktualnie własności, które ten gatunek zazwyczaj ma.
Dziękuję. Przesyłam dalej
Zacznę może o tego że jestem osobą wierzącą i praktykującą. Ale nie chodzę do Kościoła. Wolę się modlić sama w ciszy i skupieniu. Męczy mnie też mowa nienawiści z ambony, próba tworzenia podziałów. Chcę mieć prawo decydowania o sobie i obecnie mój kraj mi to zapewnia. Jeżeli ktoś zdecyduje się na urodzenie chorego dziecka – to jego indywidualny wybór. Bez ironii – szanuję i podziwiam.
Oczywiście wszyscy stwierdzą że można takie dziecko urodzić bo przecież Jezus powiedział „nie zabijaj!” i oddać ale ile jest takich dzieci na świecie które świadomie nie przeżyły nawet jednego dnia? Ile mamy zdrowych dzieci, których los nikogo nie interesuje? Ładnie to wszystko wygląda co Ksiądz napisał temat jest ważny i na pewno warto go przemyśleć ale warto tą mowę „ubrać w życie”. A codzienność i hospicjów i domów dziecka jest bardzo smutna.
Uważam, że osiągnięty w 1993 kompromis nie powinien być zmieniany. Pozwólmy ludziom postępować zgodnie ze swoim sumieniem. Mam niestety wrażenie że w naszym kraju tolerancji dla kogoś o odmiennym zdaniu jest coraz mniej. Wprowadzenie tej ustawy do życia cofnie nas do średniowiecza. A średniowieczu nie było hospicjów – takie dzieci po porodzie wrzucano do rzeki.
Pozdrawiam ciepło
A ja jestem abstynentem, ale niepraktykującym.
I tyle.
Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam mowy nienawiści o której tyle czytam, choć chodzę do Kościoła.
I ciekawe że piszą o niej ci, którzy do Kościoła nie chodzą, hehe.
lepiej bym tego nie ujął 🙂 zawsze co co do Kościoła nie chodzą najlepiej wiedzą jak tam się „nienawistnie mówi” 🙂
@Agnieszka
„Chcę mieć prawo decydowania o sobie…”
O SOBIE- tak. O innej osobie- o odebraniu jej życia- nie.
„Pozwólmy ludziom postępować zgodnie ze swoim sumieniem. ”
Złodziej, gwałciciel, zabójca też działa zgodnie ze swoim sumieniem.
Z eugeniki najlepszym był Hitler- prawdziwie człowiek sumienia.
” jestem osobą wierzącą i praktykującą. Ale nie chodzę do Kościoła.”- a to już humor stulecia.
Tak sobie myślę iż nie dziwię się nikomu kto jest wierzący i praktykujący, ale nie chodzi do Kościoła.Zastanawiam się po co ty chodzisz aby pokazać się Księdzu na niedzielnej mszy?. Z tego co wiem człowiek nie musi być w kościele,żeby musiał się modlić czy wierzyć bo wierzy się wszędzie a i modlitwę możesz zmówić wszędzie.
@madzia
„Tak sobie myślę iż nie dziwię się nikomu kto jest wierzący i praktykujący, ale nie chodzi do Kościoła.”
A ja się dziwię, że nie rozumiesz znaczenia wyrazów, których używasz. Sprawdź może co to znaczy PRAKTYKUJĄCY. (Jakiś dziwny urodzaj na głupotę ostatnio)
Dla ciebie chodzenie do kościoła jest po to by „pokazać się Księdzu na niedzielnej mszy” ???
Czym jest Msza św.? Czym jest uczestniczenie w Niej? Ogarnij się!
Oczywiście jeśli ktoś wierzy, to jego wiara nie jest zależna od miejsca, w którym się znajduje. Modlić także można się wszędzie, ale warto byłoby się zapoznać z tym, czym są sakramenty (pokuty i Eucharystia), co oznacza adoracja, przyjmowanie Ciała Pańskiego, jakie są jej owoce.
Pomijam fakt iż dobrowolne opuszczenie Mszy św. niedzielnej jest grzechem, to jest izolacją/odejściem od Boga. Eucharystia to Centrum i Źródło. Myślisz, że można wierzyć i modlić się, a jednocześnie unikać zbliżania się/kontaktu z Bogiem, karmienia się Jego Ciałem? I to jest w porządku? To wystarczy?
Wiesz, demony też wierzą i drżą. Nie zbliżają się do Niego.
Nie wiem czy jesteś trollem, idiotką, próbujesz oszukać względnie usprawiedliwić siebie/innych, czy tylko nie masz pojęcia o tym, o czym piszesz. Zakładam to ostatnie, dlatego odpisuję.
Otwórz oczy.
Świetny tekst, widać duża wiedzę i zdrowe podejście 🙂
Wreszcie przeczytałam coś w tym temacie z wielką przyjemnością,
dziękuję!
Głos rozsądku pośród bezmiaru ciemnoty. Dziękuję!
Argumenty, choćby najbardziej racjonalne (a te, które tu widzę nie są najwyższych lotów, choćby w sprawie owulacji i aluzji o przespaniu lekcji: wiadomo, że wiele zapłodnionych jaj nie zagnieżdża się macicy i obumiera) na nic się zdadzą w sporze ideologicznym, wywołującym ekstremalne emocje. Nie jest tajemnicą ogromne poczucie winy po usunięciu ciąży. Walka z sumieniem jest trudna, bo przeciwnika nie widać, a księży, którzy wzmacniają wyrzuty nie tylko widać ale jest to cel bardzo łatwy, na którym można dać upust swojej frustracji, poczuciu niższości i rozczarowania własną osobą. Zamiast bicia piany potrzebna jest modlitwa o nawrócenie błądzących w tej sprawie, a tej w kościele nie słychać. Naprawdę nie da się więcej zrobić? Czy księża nie mogą napisać listu do biskupów z prośbą o zajęcie wyraźnego stanowiska? Mam wrażenie, że Kościół w każdej niewygodnej sprawie milczy. Kiedy zmieniał się ustrój i trzeba było ludziom tłumaczyć na nowo, co jest dobre, a co złe, Wyborcza wbijała mi do głowy, że dobre są pieniądze, a wszystko co nie zakazane jest dozwolone. Kościół nie reagował, nie wspierał kiedy musiałem przewartościować się moralnie, aby jakoś finansowo przeżyć w tym świecie, za to niemal codziennie słyszałem kazanie o aborcji, kiedy generalnie wszyscy sie z tym stanowiskiem zgadzali. Dziś o aborcji jak na lekarstwo. Bp. Polak bardziej dba o własną poprawność niż o małe duszyczki. I jak tu mieć szacunek do kościelnej hierarchii.
Zapłodnione jaja obumierają czasem i jest to naturalna śmierć. Człowiek umiera. Nie ma tu ingerencji drugiego człowieka, lekarza z jego chemią albo instrumentami. Wyrzuty sumienia nie pochodzą jedynie od księży czy stanowiska ludzi wierzących; w Japonii, gdzie aborcja jest usankcjonowana zarówno prawnie jak i kulturowo powrzechne jest zjawisko traumy poaborcyjnej wśród kobiet. To a’propos argumentów, nie ogólnie wymowy Twojego postu.
„Wolna wola” (chyba nam to Dał Ktoś)
Rozumiem że aborcji nie popiera kościół, ale …
nie chce urodzić dziecka (jej sumienie)
chce urodzić dziecko (jej odwaga)
Po co się wtrącać w coś, co nas bezpośrednio nie dotyczy (chodzi mi o ?).
Co facet może wiedzieć o tym co czuje kobieta w momencie „zapłodnienia”, może mu się nie podobać jej decyzja, ale trzeba to uszanować (nawet jeśli jest to nieetyczne, czy nie po bożemu).
@Mrok
„nie chce urodzić dziecka (jej sumienie)
chce urodzić dziecko (jej odwaga)”
Drobna korekta:
„CHCE ZABIĆ DZIECKO (jej sumienie)
chce urodzić dziecko (jej odwaga)”
To masz na myśli?
Czy z równym szacunkiem podchodzisz do decyzji każdego zabójcy, czy tylko do dzieciobójczyń/ów? (Nie zapominajmy, że ta szlachetność winna tyczyć także ojców, którzy chcą zabić lub ułaskawić dziecko.)
To jak? Ojciec ma prawo żądać zabicia dziecka? Ma prawo naciskać , by kobieta zabiła? A ma prawo do wychowania dziecka i w związku z tym do walki o życie swego potomka? (Mowa o ojcu -Człowieku).
„Po co się wtrącać w coś, co nas bezpośrednio nie dotyczy ”
Polecam opowiadanie Bruno Ferrero pt: „Ostatnie miejsce”
http://www.apostol.pl/rozwazania/bruno-ferrero/ostatnie-miejsce
Wspaniały tekst. Dziekuję. Chciałabym tylko dodać jedną myśl, której mi tutaj zabrakło. Osobą niepełnosprawną można stać się na każdym etapie życia. Można urodzić się zdrowym, ale w jakimś momencie życia już nim nie być (wypadek, udar, SM, itp). Przykładem też może być porażenie dziecięce, które często jest skutkiem silnego niedotlenienie podczas porodu. Zdrowy i piękny płód, staje się w chwili porodu „uszkodzonym dzieckiem”. Idąc tokiem myślenia aborcjonistów, takie dziecko, powinno się eugenicznie wyeliminować. Jezus, który był postacią historyczną, a nie legendarną, uświęcił całe życie ludzkie od poczęcia do śmierci. Nie ukazał się nagle gdzieś jako dorosły, ale począł się i spędził 9 miesięcy pod sercem swej Matki.
Co to za pseudointelektualny, pseudonaukowy, niepoparty żadnymi źródłami bełkot? Człowieku, mózg Ci się zblazował od tej Twojej pseudobiologii, pseudoetycznej pseudologiki i pseudofilozofii. Wystarczy mieć trochę oleju w głowie, żeby uznać te wypociny za płód chorego i obłąkanego umysłu. Gratuluję powrotu do ciemnogrodu. Współczuję tym, którzy (dosłownie i w przenośni) kupili te plwociny.
Dziękujemy za bardzo merytoryczną wypowiedź.
3/4 gwałtów w takim razie to nie są gwałty tylko natura mężczyzny i to że mu wolno robić co chce ze swoim narządem 🙂