Alfie Evans nie żyje. Prawdopodobnie za jakiś czas będzie tylko publicystycznym wspomnieniem zestawionym z nazwiskami innych osób, które odeszły w podobnych, (jeszcze) bulwersujących nas (przynajmniej większość nas), okolicznościach. Być może ktoś mądrzejszy ode mnie napisze rozprawę jak doszliśmy do tego punktu, w którym można dopuścić do takiego traktowania dziecka. Nie mam też kwalifikacji medycznych, aby podważać diagnozę (a raczej jej brak) lekarzy z Wielkiej Brytanii. Niemniej jest kilka faktów, obok których nie można przejść spokojnie.
Medycyna
Jest faktem, że medycyna jako nauka uległa w ciągu wieków śmiertelnie niebezpiecznej redukcji. Można odnieść wrażenie, że osoba została zredukowana do umysłu. Umysł do mózgu. Mózg zaś jest centralnym komputerem zawiadującym opakowaniem jakim jest ciało. W ten sposób, wielu studentów medycyny i doświadczonych lekarzy jest wyznawcami idei platońsko-kartezjańskiej nawet o tym nie wiedząc. W związku z tym lekarz – kartezjanista będzie lokalizował świadomość w korze mózgowej.
A jednak wykazano (Shewmon D. A., The ABC of PVS. Problems of definition, w: Proceedings of the IV International Symposium on Coma and Death…, New York 2004), że dzieci z wrodzonym brakiem kory mózgowej mogą rozwijać samoświadomość, zdolność widzenia i słyszenia. Więcej, znaleziono człowieka we Francji, który nie ma 50-75% mózgu, żyje, pracuje, ma żonę i czwórkę dzieci. I jest to historia opublikowana na łamach takich Lancet czy New Scientist. Dlaczego o tym piszę? Otóż m. in. dlatego, że w przypadku Alfiego Evansa stwierdzono ubytki w mózgu. A np. taki wykształcony, z wielkiego miasta redaktor z Krytyki Politycznej (doktor nauk humanistycznych i dwukrotny stypendysta Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu), z wrodzoną sobie lewicową wrażliwością nazwał Alfiego „biednym bezmózgiem z Anglii”.
A co z pacjentami (przeważnie dziećmi), które cierpią na ciężką padaczkę i wykonuje się u nich hemisferektomię polegającą na resekcji czasami jednej półkuli mózgu? Od ilu procent mózgu zaczyna się człowiek wedle materialistycznej koncepcji jaką reprezentuje najwidoczniej Pan redaktor?
To może chłopak, który urodził się mając tylko 2% mózgu? Tak, dobrze czytacie, dwa procent. Lekarze oczywiście nie dawali mu szans a wedle oświeconego redaktora kim/czym ten chłopiec jest?
A może kolejna mądrość, kolejnego doktora nauk i wykładowcy akademickiego, Pana Marka Migalskiego?
Mamy setki świadectw i opisów naukowych, które dotyczą osób, o których Pan Migalski powiedziałby, że nie odróżniają matki od lampy a jednak… a jednak przytoczę tylko trzy.
- Śp. prof. Szczeklik przytacza (Kore…, Kraków 2007) przykład 33 letniej kobiety w Wielkiej Brytanii z 2006 roku. Doznała wypadku i była w stanie wegetatywnym. Kiedy kazano jej wyobrazić sobie, że gra w tenisa lub, że spaceruje po domu, w jej mózgu pojawiły się oznaki aktywności w dwóch obszarach, które u zdrowych aktywują się przy tych samych poleceniach.
- W 1995 roku Kate Adamsom miała masywny, obustronny wylew krwi do mózgu i z takim rozpoznaniem, w stanie wegetatywnym spędziła w szpitalu 70 dni. Lekarze zdecydowali, aby przestać ją karmić i nie podawać jej płynów. Kate uratował upór jej męża Stevena Klugmana. Po wszystkim wspominała, że te osiem dni były dla niej torturą, ponieważ umierała z pragnienia i głodu (O’Reilly, Persistent Vegetative State. The O’Reilly Factor, FOX News Network, November 5 2003).
- A może przypadek Terry Wallisa z 1984 roku, który miał wypadek. W jego wyniku doznał uszkodzenia mózgu i stwierdzono stan wegetatywny. Skierowano go więc do domu opieki, gdzie przebywał 19 lat. Nie przeszedł on żadnej terapii poza podstawową opieką. Po 19 latach zaczął mówić, choć prawdopodobnie ze stanu wegetatywnego do stanu świadomości minimalnej przeszedł w ciągu kilku pierwszych miesięcy po wypadku (J.J. Fins, Rethinking Disorders of consciousness…, 2005, 35 [2]).
Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie izolację człowieka przez tyle lat?
Mamy listy osób, które wyszyły ze stanu wegetatywnego. Są słowa kobiety nazwanej Kate, która była sześć miesięcy w stanie wegetatywnym z powodu zakażenia mózgu. Okazuje się, że w tym stanie kobieta widziała i przeżywała wszystko co się z nią działo. Napisała choćby: „Nie mogę tego wyrazić, jak było to przerażające, szczególnie sondowanie przez usta. Starałam się zatrzymywać oddech, aby zmniejszyć cierpienie. Oni nigdy mi nie powiedzieli o sondzie do żywienia i dziwili się, dlaczego nie jadłam”. Jeden z listów kobieta kończy tak: „Jeśli jesteś lekarzem, nie śmiej się. Oni śmiali się przy mnie i myślałam, że śmiali się ze mnie. Uważałam to za bardzo obraźliwe” (B. Wilson, F. Gracey, K. Bainbridge, Cognitive recovery from „persistent vegetative state”…, Brain Injury 2001 [15]).
20 grudnia 1999 roku Scott jechał autem. Był wypadek. Cztery punkty w skali Glasgow (GCS 4 – odmóżdżenie), krok od stwierdzenia śmierci. Historię chłopaka poznaliśmy dzięki świadectwu lekarza (A. Owen, Mózg. Granica życia i śmierci, tłum. I. Zwiech, Łódź 2017, s. 173nn). Doktor Owen twierdzi, że 15-20% osób w stanie wegetatywnym jest zupełnie świadomych, choć nie dają żadnego sygnału. Ale wracajmy do Scotta. Po 12 latach bycia w stanie wegetatywnym spotyka się z Owenem. Ten umieszcza go w skanerze fMRI w obecności rodziców Scotta. Prosi by pacjent wyobraził sobie, że gra w tenisa i zapalają się odpowiednie struktury w mózgu. Prośba o wyobrażenie sobie, że Scott chodzi po domu i znów zapalają się odpowiednie obszary. Powstaje dylemat. Czy zapytać Scotta o to czy cierpi. Jeśli cierpi, oznacza to, że 12 lat jest zamknięty w tym stanie. Lekarz pyta rodziców. Matka się zgadza. Pytanie pada. Oczywiście odpowiedź bezpośrednia jest niemożliwa, więc lekarz prosi, aby gdy odpowiedź brzmi „nie” wyobraził sobie grę w tenisa. Odpowiedź brzmiała „nie”. To był przełom w medycynie, udowodniono, że można się porozumiewać z niektórymi pacjentami w stanie wegetatywnym. Było to wydarzenie niesamowite z jeszcze jednego powodu. Badanie zarejestrowała telewizja BBC. Co ciekawe, jedyną osobą, która nie była zdziwiona odpowiedzią Scotta była jego matka, która skwitowała tę wiadomość: „Wiedziałam przecież, że nic go nie boli. Gdyby było inaczej, powiedziałby mi”. Wielokrotnie potem rozmawiano tak ze Scottem. Okazało się, że wie gdzie jest, co się stało. Wie ile minęło czasu od wypadku. Chłopak nawet wiedział jak ma na imię jego pielęgniarka, co dowodzi, że pacjenci w stanie wegetatywnym są w stanie nabywać nowe treści poznawcze. Scott zmarł we wrześniu 2013 roku na skutek powikłań związanych z wypadkiem sprzed lat. Chłopak był uwięziony w swoim ciele czternaście lat.
A nawet jeśli są pacjenci, u których nie można stwierdzić świadomości nawet na minimalnym poziomie, to nie oznacza, że jej nie ma lub nie ma możliwości jej odzyskania. Przeprowadzone badania PET, MRI, MEG (N. D. Schiff i współpracownicy, Residual cerebral activity and behavioral fragments can remain in the persistently vegetavive brain, Brain, June 2002) na osobach w przewlekłym stanie wegetatywnym wykazały, że u tych chorych występuje znaczny poziom metabolizmu glukozy w pewnych częściach kory a więc są one niezniszczone i zachowały aktywność.
Trzeba więc takim domorosłym mędrcom odpowiedzieć, że brak zdolności do zamanifestowania świadomości nie jest dowodem na jej nieistnienie. A bycie człowiekiem jest czymś logicznie i ontologicznie wcześniejszym niż posiadanie świadomości. Pacjent z zaburzeniami/utratą świadomości nie przestaje nagle być człowiekiem. I zdecydowanie nie traci osobowej godności. Utrata świadomości jest bowiem tylko utratą funkcji, nie zaś człowieczeństwa czy osobowego istnienia.
Chcecie jakiś przykład z naszego podwórka? Proszę bardzo. Profesor Talar wspomina (J. Talar, Śmierć mózgu pourazowa a może szok mózgu – dylematy rehabilitacji, Włocławek 2006) kobietę, która uległa wypadkowi i spełniała kryteria do orzeczenia „okresu pierwszego – podejrzenia śmierci mózgu”. Dlatego nie chciano jej przyjąć na oddział rehabilitacji. Co zatem ją uratowało? To, że była w ciąży. Otóż owa kobieta była w śpiączce do chwili urodzenia zdrowego dziecka. Po porodzie wybudziła się i odzyskała sprawność ciesząc się potomkiem. Ktoś powie, była podtrzymywana przy życiu, to urodziła; taki mechanizm. Pomijając, że ta kobieta wyszła ze stanu podejrzenia śmierci mózgowej, to „podtrzymanie ciąży, umożliwiające wydanie na świat dziecka wymaga zintegrowanego działania całego ciała, włączając w to mózg, przysadkę, serce, jajniki i tak dalej. Matka nie daje życia dziecku jedynie dzięki działaniu macicy” (Y. Watanabe, Brain and Cardiac Transplantation…, 2001).
W ten sposób dochodzimy do kolejnego gigantycznego problemu jakim w medycynie jest śmierć. Istnieje oczywiście cała procedura orzekania o śmierci pacjenta, ale napotyka ona pewne trudności…
- „Również w kryteriach polskich badanie EEG zostało pominięte, co musi budzić uzasadnione wątpliwości, zwłaszcza w połączeniu z faktem, że kryteria te ograniczają okres niezbędnej obserwacji klinicznej do 3 godzin” (H. Kwieciński i współpracownicy, W sprawie orzekania stanu śmierci mózgu, Neurologia i Neurochirurgia Polska, 1994, T28).
- A jak się okazuje wedle niektórych badań (Walker A. E., Cerebral Death, The Clinical Neurosciences, 75, 1975) 8% pacjentów ze zdiagnozowaną śmiercią mózgu wykazuje aktywność jeśli wykona się EEG, inne badania wskazują, że ten odsetek pacjentów to 20% (Hill J., Brain stem death: a UK anaesthetist’s view, w: Potts M., Byrne A. P, Nilges R., Beyond Brain Death…, 2001) lub nawet 40% (Kerridge H. I. i współpracownicy, Death, dying and donation…, Journal of Medical Ethics, 2002) i żeby było tragiczniej żaden z badaczy nie potrafi wyjaśnić dlaczego uzyskał takie wyniki.
- Co ciekawsze okazuje się też, że jeśli orzeka się śmierć pacjenta a jego organy zdatne do przeszczepu, to dawca taki reaguje jak w trakcie normalnego zabiegu, co objawia się wzrostem ciśnienia krwi i tachykardią (Wetzl C. R i współpracownicy, Hemodynamic responses in brain dead organ donor patients, Anesthesia and Analgesia, 1985).
- Ktoś powie, że to jakieś takie tam przesłanki, no to trzymajcie się mocno… Otóż sprawdźcie sobie Komunikat Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej z dnia 29 października 1996 r. o wytycznych w sprawie kryteriów stwierdzenia trwałego i nieodwracalnego ustania funkcji pnia mózgu (śmierci mózgowej) i Załącznik do obwieszczenia Ministerstwa Zdrowia z dnia 17 lipca 2007 w sprawie kryteriów i sposobu stwierdzenia trwałego i nieodwracalnego ustania funkcji pnia mózgu (Dziennik Ustaw Nr 138, poz. 682 i 547) a znajdziecie tam zalecenie, aby stosować znieczulenie ogólne w stosunku do dawców uznanych za zmarłych…
Uporczywa terapia
W XVI wieku hiszpański moralista Domingo Banez napisał „Chociaż człowiek winien zachować swe własne życie, nie jest zobowiązany posługiwać się środkami nadzwyczajnymi, ale pospolitym pożywieniem i odzieniem, zwyczajnymi lekarstwami, znosić jakiś przeciętny i zwyczajny ból, nie zaś znosząc nadzwyczajny i straszny ból ani ponosząc nadzwyczajne koszta w stosunku do swojego statusu społecznego”. Co do zasady rozróżnienie na środki zwyczajne i nadzwyczajne zostało do dziś. Środkiem zwyczajnym jest taki sposób leczenia, który:
- jest dostępny finansowo dla większości ludzi danego kraju
- nie powoduje nadmiernych i zbyt długich cierpień danej osoby (ten punkt jest nieco zdezaktualizowany przez rozwój anastezjologii)
- daje prawdopodobieństwo wyleczenia
Środek nadzwyczajny to taki, który:
- jest bardzo drogi – przekracza możliwości chorego, rodziny, zwykłego zakresu usług danego kraju
- może zostawić poważne skutki organiczne lub psychiczne
- daje małą szansę wyleczenia
Korzystanie ze środków nadzwyczajnych jest prawem chorego, ale nie obowiązkiem.
Pacjent może zrezygnować z tzw. uporczywej terapii „czyli stosowania uciążliwych i kosztownych zabiegów medycznych, które nie rokują właściwych skutków” (W. Bołoz, Etyczne warunki rezygnacji z uporczywej terapii, Studia Ecologiae et Bioethicae UKSW 11[2013]3). Cóż to ma znów wspólnego ze sprawą Alfiego Evansa? Otóż decyzję o zaprzestaniu uporczywej terapii powinni w tym wypadku podjąć rodzice. Nie można też przyjąć, że karmienie i pojenie jest uporczywą terapią. „Jeśli pacjent jest w stanie trwałej śpiączki nieodwracalnej, gdy chodzi o możliwą prognozę, leczenie nie jest obowiązkiem, lecz powinna być mu zapewniona wszelka opieka, w tym karmienie. Jeśli leczenie nie daje choremu korzyści, może być przerwane, pod warunkiem kontynuowania opieki nad chorym” (Papieska Akademia Nauk, Cor unum, Enchiridion Vaticanum, IX).
W kontekście naszych rozważań jest ciekawa wypowiedź Jana Pawła II: „W rzeczywistości jednak określenie to [przetrwały stan wegetatywny] nie wiąże się z odrębną diagnozą, ale jest jedynie umowną prognozą, wynikającą z faktu, że przebudzenie pacjenta jest, ze statystycznego punktu widzenia, tym mniej prawdopodobne, im dłużej trwa stan wegetatywny. Należy jednak pamiętać i brać pod uwagę, że istnieją dobrze udokumentowane przypadki przynajmniej częściowego powrotu pacjentów do zdrowia, czasem wręcz po wielu latach; dlatego też można powiedzieć, że medycyna jak na razie nie jest w stanie orzec z pewnością, który ze znajdujących się w tym stanie pacjentów powróci do zdrowia, a który nie. (…) Człowiek nawet ciężko chory lub niezdolny do wykonywania bardziej złożonych czynności, jest i zawsze pozostanie człowiekiem (…). Chciałbym zwłaszcza podkreślić, że podawanie pacjentowi wody i pożywienia, nawet gdy odbywa się w sposób sztuczny, jest zawsze naturalnym sposobem podtrzymania życia, a nie czynnością medyczną. W zasadzie zatem należy to uznawać za praktykę zwyczajną i proporcjonalną do potrzeb, a tym samym za moralnie nakazaną, w zależności od tego, w jakiej mierze i przez jaki czas zdaje się ona służyć właściwym sobie celom, czyli w danym przypadku odżywianiu pacjenta i łagodzeniu jego cierpień (Jan Paweł II, Człowiek chory zawsze zachowuje swą godność, przemówienie do uczestników kongresu „Terapie podtrzymujące życie a stan wegetatywny: postępy nauki i dylematy etyczne”, L’Osservatore Romano 6/2004).
Konsekwencje etyczne
Nie można być trochę osobą a trochę nie-osobą. Nikt normalny nie powie patrząc na swoje zdjęcie gdzie jest bobasem „urodziło się 'coś', z którego wyłoniłem się 'ja'.” Powiemy „to jestem ja w wieku dwóch miesięcy”. A więc osoby są, albo ich nie ma i nic tu nie znaczy granica, w której nastąpił przeskok świadomości. Tak samo z prawami, które przysługują osobie. Można je mieć lub nie. I nikt bez powodu nie może ich nas pozbawić. Pierwszym zaś prawem każdego człowieka jest prawo do życia.
Czym zatem jest śmierć?
Zazwyczaj odpowiemy, że to jakiś proces. Tylko, że proces oznacza zmianę w rzeczy, która nadal jest tą samą rzeczą. Każdy z nas zmieniał się w ciągu życia i zmienia się nadal. Patrzymy na nasze stare zdjęcia i mówimy „to ja”. A więc proces zachodzi w rzeczy, ale tożsamość zostaje zachowana. Badania empiryczne potwierdzają ten stan. Pacjenci z podejrzeniem śmierci mózgowej byli podtrzymywani przy życiu (ciekawe sformułowanie w tym kontekście) przez miesiące a nawet lata. A więc proces śmierci jest tu niezwykle podobny do… życia. Śmierć może być zatem kresem istnienia człowieka, a więc końcem procesów jakie w nim zachodzą. Wiem o czym myślicie „przecież w martwym ciele też zachodzą procesy”. Owszem, ale to, co zachodzi w zwłokach jest już jakościowo inne od tego, co dzieje się w ciele. Rozkład ciała jest procesem, ale nikt nie pomyli go np. z metabolizmem (metabolizm oczywiście ma miejsce u osób – dawców z diagnozą śmierci mózgowej). Należy więc przyjąć, że śmierć ma charakter skokowy.
Powiedzmy, że na oddział trafia pacjent, który doznał urazu mózgu w wypadku i nie umiera on z powodu urazów czy zaburzeń krążenia. Lekarze opanowują fazę ostrą i nasz pacjent osiąga stabilność krążeniową. Ewidentnie więc jego stan się poprawił i przy obecnym stanie medycyny może on żyć długo, bo nic nie zagraża jego życiu bezpośrednio. Powiedzmy jednak, że ma on zanik odruchów pniowych. Wedle badań, jeśli ten stan trwa nie dłużej niż 48 godzin, to można go odwrócić całkowicie u 60-70% pacjentów. Jeśli jednak przeprowadzi się badanie bezdechu w trakcie procedury orzekania o śmierci mózgu, szanse naszego pacjenta gwałtownie maleją (Coimbra G. C., Implications of ischemic penumbra for the diagnosis of brain death, Brazilian Journal of Medical and Biological Research, 1999, 32). Żeby sprawa była jasna. To badanie przeprowadza się u pacjenta, u którego jeszcze nie stwierdzono śmierci mózgowej więc pacjent ma prawo do najlepszej opieki. Wykonanie tego badania jest pogwałceniem tego prawa.
Żeby nie być gołosłownym. Trenton McKinley (13 lat, Stany Zjednoczone) miał ciężki wypadek, uszkodzony mózg, lekarze nie dawali mu szans i lekarze namówili jego matkę, aby chłopak został dawcą organów. Dzień przed odłączeniem chłopaka od urządzeń, jego mózg zaczął wykazywać aktywność a niedługo potem chłopak odzyskał przytomność. Dziś (2018 rok) chłopak przechodzi rehabilitację.
Parvus error in principio…
Mały błąd na początku, staje się wielkim na końcu. Długą drogę przechodzi lekarz zdobywając wykształcenie i doświadczenie. Mam ogromny szacunek dla lekarzy z powodu wiedzy jaką musieli przyswoić i doświadczenia, które musieli zdobywać. Niestety, jak każdy z nas, także i lekarz przyswaja po drodze jakąś ideologię (jeśli poglądy są nieprzemyślane) lub filozofię. Jak już zostało napisane, spora część lekarzy wydaje się bezwiednie przyjmować platońsko-kartezjańską wizję człowieka. Dlatego tym bardziej trzeba przypomnieć co w kontekście naszych rozważań pisał nieboszczyk Arystoteles ze św. Tomaszem. Otóż jeśli człowiek jest zdolny do pewnych czynności, wegetatywnych (metabolizm, wzrost, rozmnażanie), zmysłowych (właściwych zmysłom) lub umysłowych (myślenie, akty woli), oznacza to, że jest w nim coś, co pozwala na takie działanie. Nazwijmy to duszą (dla wierzących) lub umysłem (dla pozostałych). To, że ktoś śpi i nie jest aktualnie świadomy, nie oznacza, że na 8 godzin w nocy przestaje być człowiekiem. Człowiek nieprzytomny, człowiek w stanie wegetatywnym, dziecko bezmózgowe, embrion nie przestają być ludźmi. Świadomość jest bowiem funkcją ludzkiej natury, tak jak metabolizm czy śmiech. To proste jak budowa wiertarki; tylko coś co istnieje, może działać. W drugą stronę to już nie takie proste. To, że jakiś organizm nie wykonuje wszystkich czynności, nie oznacza że nie istnieje. Człowiek pozbawiony świadomości nie przestaje być członkiem swojego gatunku; nie staje się zwierzęciem, rośliną czy rzeczą.
Jeśli człowiek nie jest zdolny do generowania świadomości to nazywamy go człowiekiem w rozwoju (embrionem), człowiekiem niepełnosprawnym (jak pacjenci z zaburzeniami świadomości) lub człowiekiem bliskim śmierci, ale zawsze człowiekiem!
Zła filozofia jest zawsze matką złej medycyny. Profesor Szczeklik: „Wcześniej, przez długie wieki, świat był pełen śladów Boga. (…) Po Kartezjuszu był już tylko Bóg rozumnej religii (…). Nihilizm, który Nietzsche pierwszy dostrzegł u progu Europy, wkroczył głównymi drzwiami. Na koniec przyszła marksistowska utopia – ostatnia wersja oświeceniowej wiary w postęp i niebo na ziemi, przygotowana siłami rozumu. (…) 'Dusza' zastąpiona została przez 'ja' i 'ja świadome', 'świadomość'. I z tą chwilą domena, pozostająca od początku we władaniu filozofów, zaczęła się przesuwać w stronę biologów i lekarzy” (Kore…).
Totalitaryzm w imię miłosierdzia
Być może Alfie Evans i tak by umarł, wszak śmierć jest częścią ludzkiego losu. Zadziwiające jednak, że w tej sprawie sąd wiedział lepiej, lekarze wiedzieli lepiej, tylko rodzice nie mogli zabrać syna, aby przy nim być do końca. Wszystko w imię „dobra dziecka”. Znającym nieco filozofię coś to przypomina. Platon chciał, aby dzieci wychowywało państwo. Elyot chciał, aby chłopcy nie oglądali innych mężczyzn przed ukończeniem siedmiu lat. Locke ubierałby dzieci w mokre buty i wybijał im z głowy poezję. Dzięki Bogu, w rodzicach został zdrowy rozsądek, który tak opiewał Chesterton. Niestety żyjemy w świecie, w którym maszyna postępactwa mieli nie tylko prawa boskie, ale i zabiera się za naturę ludzką.
Można więc zagłodzić małego – chorego człowieka, aby się nie męczyło i to oczywiście dla jego dobra. Tak mierzy się wartość życia rachunkiem przyjemności i przykrości, społecznej przydatności i bezużyteczności. „W rzeczywistości, to co mogłoby się wydawać logiczne i humanitarne, przy głębszej analizie okazuje się absurdalne i nieludzkie” (Jan Paweł II, Evangelium vitae). Nic więc dziwnego, że na targach branży pogrzebowej w Amsterdamie hitem była kapsuła „Sacro”, która umożliwia klientowi samobójczą śmierć w komfortowych warunkach za naciśnięciem przycisku. „Ostatni ludzie nie będą wcale spadkobiercami potęgi; będą najbardziej ze wszystkich poddani władzy martwej ręki wielkich planistów i wychowawców, a sami będą mieli najmniejszą władzę nad przyszłością. (…) Ostateczne zwycięstwo człowieka okazało się zniesieniem człowieczeństwa” (C. S. Lewis, Koniec człowieczeństwa).
„Uznanie sakralnego charakteru życia ludzkiego i jego nietykalności bez żadnych wyjątków nie jest więc niewielkim problemem lub kwestią, którą można uznać za względną, podporządkowaną pluralizmowi opinii obecnych we współczesnym społeczeństwie. Tekst Księgi Rodzaju [9,5-6] kieruje nasze rozważania ku dwom stwierdzeniom (…):
- nie istnieją 'małe morderstwa': szacunek do każdego życia ludzkiego jest istotnym warunkiem, aby możliwe było życie społeczne godne tego imienia;
- kiedy człowiek w swoim sumieniu traci szacunek dla życia jako rzeczy świętej, nieuchronnie gubi także swoją własną tożsamość” (J. Ratzinger, Europa Benedykta…).
Bibliografia
Bołoz W., Etyczne warunki rezygnacji z uporczywej terapii, Studia Ecologiae et Bioethicae UKSW 11(2013)3, s. 159-171.
Lewis C. S., Koniec człowieczeństwa, tłum. M. Sobolewska, Kraków 2013.
Norkowski J. M., Człowiek umiera tylko raz. Mało znane fakty dotyczące śpiączki, stanu wegetatywnego i śmierci mózgowej, Warszawa 2013.
Norkowski J. M., Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów, Radom 2011.
Scherer G., Filozofia śmierci. Od Anaksymandra do Adorno, tłum. W. Szymona, Kraków 2008.
Szczeklik A., Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny, Kraków 2007.
Szczeklik A., Nieśmiertelność. Prometejski sen medycyny, Kraków 2012.
Szostek A., Pogadanki z etyki, Częstochowa 1998.
Ślipko T., Etyczny problem samobójstwa, Kraków 2008.
Ślipko T., Spacerem po etyce, Kraków 2010.
Śpiączka to nie śmierć. Jacek Norkowski w rozmowie z Cezarym Krysztopą, Solidarność 2017, 11, s. 28-30.
Talar J., Śmierć mózgu pourazowa a może szok mózgu – dylematy rehabilitacji, w: Materiały Konferencyjne S. Kubiaka [red.], Włocławek 2006.
Powiem tak, jestem pod wrażeniem. Ale jestem również przerażona tym, dokąd ten świat zmierza.
Chodziło mi oczywiście, że jestem pod wrażeniem tekstu, a nie tegorocznej,, co się dzieje, czego jesteśmy obecnie świadkami w świecie.
Świetny tekst.
Nie rozumiem woec, skąd to całe oburzenie. Trzymanke kogoś przy życiu, mino cierpienia, wzgledem jakiejs wyzszej idei? Ból, poglebiające się kalectwo, tylko dlatego, ze „każdy człowiek zasluguje na godne życie”. Czy to godne życie? Nie wydaje mi się. Ogromny blad zrobili rodzice, ze udali się z tym do mediow. Bo potem na tego typu blogach i stronach pol świata, która nie znala dokładnie sprawy, tylko zaslyszane ochlapy, wyolbrzymiane przez glodnych sensacji dziennikarzy, wyrażała swoje niezadowolenie i bezsensowne argumenty „czemu Alfie nie powinien był umrzec”. Życia ani zdrowia chlopcu nikt nie wróci i takie dyskusje nie powinny w ogóle mieć miejsca. Właśnie dlatego, żeby choć po smierci oddac mu należną godnosc i nie poglebiac cierpienia rodzicow.
nie zrozumiałeś tego tekstu? prawda?